3/25/2017

Chapter One



Od razu wiedziała dokąd zmierza – szaropopielaty jastrząb z rozpostartymi skrzydłami, upstrzony w prążki. Odruchowo pootwierała okna na oścież i rozsiadła się na wewnętrznym parapecie, by znów dobrze się zastanowić. Całym sercem pragnęła wybrać się do rezydencji, lecz po tylu nieudanych próbach, jej duma prosiła o odrobinę szacunku. Sakura westchnęła.

Popołudnie było szare, mroźnie, niejako martwe, gdy patrzyło się na uliczki Konohagakure. W sklepach i barach gasły światła, stoiska wyzbierano już jakiś czas temu, a mieszkańcy woleli ochronić się przed chłodem przy kominku, niźli zapełniać sobą wioskę. Sakura pomyślała, że w skarpetach i wygodnym, dresowym komplecie marznie, więc zamiast zamknąć okno, postanowiła się przebrać. Wybrała czarny golf i codzienną czerwoną tunikę ze znakiem rodzinnym na plecach. Gdy oplatała się w pasie szeroką przewiązką, połowa jej ciała znajdowała się już na dachu kamienicy. Duma zaprotestowała, jednak Sakura wypędziła ją z siebie doszczętnie i zeskoczyła na półpiętro, z którego dalej, ku dołowi, zaprowadziły ją schody.
Jastrząb kołował jeszcze nad rezydencją.
Dziewczyna spacerowała powoli, niepozornie. Obawiała się nawet sąsiadów, którzy zapewne współczuli jej równie mocno, co sam Hokage, gdy tylko przekraczała próg jego włości. Ten ludzki żal, naprzykrzający się z każdej strony, upokarzał ją i złościł; złościł, ponieważ Sakura nie rozumiała, jakim cudem wciąż oczekuje czegokolwiek pozytywnego, kiedy przytłoczyło ją tyle rozczarowań. A rzeczy, których nie potrafiła pojąć, zawsze budziły w niej gniew. Nadzieja tliła się nieustannie, mimo wszystko. Dlatego, jak tylko jastrząb zanurkował w dół, znikając jej z oczu, rozpoczęła morderczy bieg.
Kamienica Naruto, sklep z pamiątkami, Ichiraku Ramen, słynny zakład rzemieślniczy, biuro administracji Akademii – przeraziła się rutyną,  którą stała się dla niej ta trasa. Czuła wstręt do mijanych miejsc, czuła, że widuje je stanowczo za często i to w parszywym nastroju —  zawsze, bez wyjątku – a więc z trudem było zachować miłe skojarzenia.
Na korytarzu rezydencji, z drżącymi nogami, postanowiła uprzejmie zapukać.
— Wejść.
Weszła. Gabinet miał kształt koła, wydał się jej dość pustawy, biorąc pod uwagę dostępną powierzchnię. Może to przez porządek. Sakura przywykła do nieładu Tsunade-sama: stert papierów, segregatorów, ksiąg i zwojów, porozkładanych w pobliżu biurka. Dziś, oprócz tego mebla, dostrzegła jedynie dwa zapełnione regały przy drzwiach, stojak na zwoje z pieczęciami, lustro stojące oraz fotografie dotychczasowych Hokage na kamiennej ścianie. Zasadniczo znaczącą część pomieszczenia zajmowało pięć olbrzymich, prostokątnych okien zaraz za plecami głowy wioski. Właśnie stamtąd, przyczajony w rogu jednego z nich, jastrząb pozdrowił Sakurę wnikliwym spojrzeniem.
Kakashi zrobił to chwilę później, odłożywszy na biurko przeczytany już list. Nie mógł być więc adresowany do niej, skoro Hokage odpakował zwitkę. Milcząc, wykonał ręką gest, po którym ptaszysko rozłożyło skrzydła i wzbiło się do lotu.
Sakura ze zrozumieniem pokiwała głową, potem lekko dygnęła na przywitanie. Ciszę raz za razem rozrywał jej przyśpieszony oddech.
— Podejdź – rzekł sucho Hokage. Zrobiła, jak kazał. Wyglądała normalnie, być może z przyzwyczajenia do jednakowych scenariuszy, które czekały na nią wewnątrz gabinetu. – Sasuke potwierdził swój powrót. Zapowiedział, że będzie za dwa dni. Nie wcześniej. Nie później.
Natychmiast poweselała.
— Naprawdę?
— Naprawdę. – Kakashi wskazał ruchem głowy na zwitek, leżący obok jego dłoni.
Sakura odniosła wrażenie, że nauczyciel był dziś wyjątkowo spokojny. Oczy, których nie skrywała maska, patrzyły na nią rzeczowo, jak na obywatelkę Konohagakure, a nie posmutniałą uczennicę, do której należy podchodzić z ostrożnością. Prawdopodobnie Hokage założył, że wieść o pewnym powrocie Sasuke Uchihy ukoi ją i usidli ten szaleńczy wir emocji, jaki nosiła w środku.  
— Czy… czy mogę zobaczyć ten list?
Nauczyciel podał go Sakurze bez namysłu.
— Naruto odstąpi mu swoje dawne mieszkanie, przynajmniej na jakiś czas, póki Sasuke znów nie najdzie chęć na koczowniczy tryb życia – wyjaśnił.
List pachniał starym papierem, pachniał atramentem. Nie wiedząc czemu, Sakura sądziła, że wyniucha coś więcej – zapach deszczu, zapach ryb, morza, spalenizny, czegoś, dzięki czemu byłaby w stanie określić gdzie nakreślono znaki.
— Jego pobyt w wiosce będzie tymczasowy? – odezwała się wreszcie.
— Nie wykluczam tego – rzekł Hokage. Wyglądał, jakby miał ochotę westchnąć, ale uparcie się powstrzymywał. – Sasuke jest ostatnim żyjącym ze swojego klanu. Z legendarnych Uchihów, a jakże. Myślę, że dzięki swoim umiejętnościom nie tylko eliminuje potencjalne zagrożenia dla wioski już w zalążku, ale jednocześnie kontroluje, kto ugania się za jego oczami. Reasumując: pilnuje pokoju. Jak nikt inny na tym świecie.
— Wiem – Sakura kiwnęła głową, pogrążona we własnych myślach. – Wiem to wszystko, Kakashi-sensei. Jest mi jeszcze ciężej z tą świadomością. – Nie odrywała wzroku od listu, analizując pismo Sasuke. Pismo, którym mógłby nakreślić odpowiedź na jej listy.
Mógłby. Ale nie zrobił tego.
Nigdy.
— Nie zwykłem wtykać nosa w rzeczy, które mnie nie dotyczą. Widzę jednak co się z tobą dzieje, Sakura. Zrobiłaś, co mogłaś. Postaraj się przestać czegokolwiek oczekiwać, teraz wystarczy już po prostu czekać. Przed tobą tylko dwa dni.  
— Dwa dni – szepnęła. – Dlaczego obawiam się tych dwóch dni, bardziej niż dwóch lat, które już minęły?
— To też wiesz. Wiesz dlaczego.
Zacisnęła usta.
— Prawda, wiem.
— Postaraj się go dosięgnąć.
— Dosięgnąć?
Hokage uśmiechnął się pod maską.
— Dosięgnąć do końca. Tak, aby dotknąć. Poruszyć.
— To nie brzmiało, jakbyś powiedział to ty, Kakashi-sensei – stwierdziła bez przekonania.
— Bo to nie ja. To książka. – Mężczyzna pochylił się, wysunął szufladę i sięgnął do niej po jakiś skąpy egzemplarz. Nie dbał o to, czy dziewczyna ujrzy okładkę. – Nie jest to lektura dla ciebie, ale swe mądrości ma. Postanowiłem przekazać je dalej, ot co.
— To erotyk – powiedziała ostro.
— Masz rację. Co z tego?
— Nie jestem pewna, czy ten fragment z dosięganiem i dotykaniem można brać za metaforę, wiesz? Nie jestem też pewna czy dotyczy osoby jako takiej.
Hokage zastanowił się. Przekartkował książkę.
— Myślisz o jakiejś konkretnej części ciała, prawda?
— Kakashi-sensei! – Odwróciła się, żeby złość nie wzięła nad nią góry; żeby przypadkiem nie grzmotnęła go pięścią Piątej. Matka uczyła ją od małego szacunku do elit wioski – bezwarunkowego, który musiał współistnieć z urazą albo gniewem.
— W razie czego ten rodzaj mądrości też powinien sprawdzić się w przypadku Sasuke.
Wyszła bez pożegnania, wraz z trzaskiem drzwi.
Wezwali go niespodziewanie, zapowiadając coś, co przyjął z ochoczym uśmiechem. Żwirowe ścieżki wioski pokonywał pośpieszenie, niemal biegnąc. Był głuchy na hałas i gwar w centrum. Obojętny na każde trącenie tłumu, przez który przedzierał się zaciekle.
W połowie drogi spostrzegł, że Ryota nie zdołał dotrzymać mu kroku. Mimo chwilowego niepokoju zignorował to równie skutecznie co ogólny rozgardiasz godzin szczytu. Zaczął biec, gdy uliczki zrobiły się przestronniejsze. Nie odpowiedział na zaczepkę handlarza, próbującego opchnąć mu świeżo złowione ryby. Chociaż uwielbiał ryby – co tu dużo mówić.
Zatrzymał się już u celu, na parę chwil - byle zaczerpnąć powietrza, uspokoić oddech. Wtedy drewniane drzwi z boku karczmy otwarły się, wypuszczając na dwór grupkę chwiejących się mężczyzn. Nie pomógł im, gdy z trudem pokonywali sprowadzające z piętra schody.
— To ten? – Jeden z nich — łysy i patykowaty – zmrużył oczy i zaczął się mu przyglądać. – Tyś to zostawił? – Niezgrabnie zszedł po trzech ostatnich schodkach i pokazał karteczkę. Rozwiniętą, bez wątpienia przeczytaną.
— Tak, to moje.
— A nie tego drugiego?
— Ja żem właściwe tego drugiego widział to czytać – wtrącił inny, stając obok towarzysza. Miał podobną budowę ciała co łysy, w gruncie rzeczy bardzo go przypominał, tyle że włosy zachował – brązowe, do ramion, skryte pod czarną chustą związaną na karku. Jego spojrzenie było zbłąkanie i bezrozumne.
— Chyba nie należy dawać wiary temu, coś widział – odrzekł przybysz. Zmagał się jeszcze z nierównym oddechem. I z paskudnym odorem – mieszanką zapachu alkoholu i potu. – Ledwie potrafisz ustać na nogach. A list jest mój. Z całą pewnością.
Łysy dał się prędko przekonać.
— Ech, oddam to młodemu, San – jęknął. – Nie nam się wtrącać czyja ta kochanica. Niechże sobie dalej romansują.
San niespecjalnie interesował się rozwojem zdarzeń. Bez słowa – i prawidłowej równowagi – ruszył za resztą niezaangażowanego w sprawę towarzystwa.
Łysy otarł pot z czoła i przekazał zgubę, komu trzeba.
— Trzymaj, młody. I pilnuj takich rzeczy na przyszłość. Czuć, że to ważne.
— Bardzo ważne – uściślił. – Dzięki.
— Drobiazg.
Czekał niecierpliwie, aż odejdzie. Gdy tak się stało, ukrył się w cieniu, w zaułkach między budynkami, jakby ktoś w każdej chwili mógł przyłapać go na gorącym uczynku, choć wiedział, że w tych okolicznościach to przecież niemożliwe. Nie potrafił powstrzymać rąk od drżenia, wczytując się w treść listu. Był krótki, lecz nazbyt oczywisty. Potwierdzał przypuszczenia, które zasadził w nim łysy swym pamiętnym określeniem.
Kochanica.
Jego oczy otworzyły się szerzej.
List zawierał również podpis. Drobny, prawie niezauważalny, widniejący u samego dołu. Powtórzył to imię kilka razy, usiłując sporządzić w głowie odpowiedni rysopis. Zapragnął nagle ponad wszystko dowiedzieć się kim jest kobieta, która odwróci się ku niemu, kiedy wykrzyczy jej imię na ruchliwej ulicy; kim jest kobieta, która pisząc tak serdeczne i czułe słowa, miałaby należeć do kogoś o tak zimnym sercu.
— Sakura – wyszeptał znów.
Wspiąwszy się na pagórek, poczuł nawrót boleśnie krążącej w nim czakry. Wytrzymał to, miażdżąc w pięści skrawek papieru. Wiedział, dokąd się udać. Wiedział, co wydarzy się dalej.
Wiedział, że niedługo się spotkają.
Tuż po tym jak dostrzegła jastrzębia, solidnie kichnęła. Sięgnęła po karafkę i napełniła czarkę podgrzanym alkoholem. Matka często popijała atsukan w chłodniejsze dni – Sakura postanowiła do niej dołączyć, mając na uwadze objawy wczesnego przeziębienia.
I powrót Sasuke — oczywiście.
Za trzy godziny.
O zachodzie słońca.
Powrót, który niezwykle igrał z jej żołądkiem, drażniąc go i żądląc niczym wstrętna osa, uniemożliwiając bezruch. Błądziła więc po domu jak lunatyczka, od salonu, przez kuchnię, aż na piętro – do swojej sypialni, a uściślając bardziej: do okna. Po prostu przywykła. Przywykła, czekając w ten sposób przez siedemset trzydzieści dni.
Choć zaglądała przez szybę z przyzwyczajenia, ptaszysko nagle się pojawiło, przecięło pochmurne niebo. Problem polegał na tym, że Sakura nie powinna go tam ujrzeć. Nie dziś. Powinna ujrzeć natomiast twarz, którą jastrząb wiernie zastępował przez dwa lata.
Siedemset trzydzieści dni.
Sakura była skłonna podliczyć również godziny.
Zamknąwszy szczelnie okna, otuliła się ramionami. Jastrząb był drobniejszy. Brązowawy, nie szary. Przyfrunął wówczas, kiedy nie powinien. Tyle niezgodności sprawiło, że zlekceważyła ptasią wizytę. Nawet jeżeli niedokładnie się przyjrzała, nawet jeżeli jastrząb okaże się posłannikiem Sasuke, jedynym, co mógłby przekazać, było kolejne potwierdzenie potwierdzenia. Typowe dla Uchihy, pomyślała, poniekąd znając schematy wiadomości.
Opróżniła czarkę. Za odwagę, za śmiałość, za beznamiętną twarz w obliczu największego rozczarowania, jeśli miałoby się ziścić.
Wzięła prysznic, po czym zagapiła się w lustro przy toaletce kosmetycznej w rogu pokoju, rozczesując włosy. Podcinała je systematycznie, raz na dwa miesiące, pilnowała, by nie przeszkadzały w wysiłku na salach treningowych ani w szpitalu, gdzie zawsze wzywano ją znienacka. Stawiała wygodę ponad upodobania Sasuke Uchihy, a jednak poczuła żal, gdy — przeczesując je – pasma tak szybko wymykały się spomiędzy palców.
Spojrzała na zegar. Dwie i pół godziny.
— Wołowinkę z warzywami podano! – usłyszała ojca zza drzwi. – Jeszcze skwierczy!
Stary Kizashi miał uśmiech przytwierdzony do twarzy. Rzadko widywała, żeby zastępowała go powaga. Im starsza była Sakura, tym bardziej czuła się podatna na tę skłonność do ciągłego entuzjazmu.
— Nie chcesz? – zapytał.
Sakura wychyliła się ze swoich kątów, już ubrana, lecz z wilgotnymi włosami. Przez kark przewiesiła ręcznik, żeby nie zamoczyć swetra.
— Oczywiście, że chcę.
— Wykradłaś matce całą karafkę? – Wzrok ojca spoczął na punkcie za jej plecami. Zamknęła więc drzwi.
— Mówiłam ci, że mam co świętować. Poza tym dała mi ją dobrowolnie.
— Pewnie myślała, że to będzie grubsza sprawa. Myślała, że świętujesz…
— Z Naruto? Och, nie. Jest zajęty. Oho… Nie patrz tak na mnie. Chcesz zapytać o Ino? – parsknęła, odgarniając mokre włosy z czoła. — W trakcie przeprowadzki. Nie jestem nawet pewna czy wie o powrocie Sasuke-kun.
— Pijesz więc sama?
— Tak.
— Zabierz alkohol na dół. Poświętujemy razem z tobą przy obiedzie, jeśli chcesz – powiedział zachęcająco. – Pamiętaj, że wołowinka stygnie. Razem z cebulką i zieloną papryką.
Tatko nie był uszczypliwy. Wiedział, co ją gryzło i nie drażnił, posypując rany solą. Co innego matka. Ta gadzina co rusz zadzierała głowę w stronę Sakury i uświadamiała córkę, jaką pokraśniałą starą panną będzie w niedalekiej przyszłości, jeśli zamierza czekać na miłostkę z dziecięcych lat. W nieskończoność.
— Umieram z głodu. Ale… alkohol chyba zostawię, na razie.
— Ach, no pewnie! No tak. Świętujecie przed i świętujecie po…
— Tylko ja świętuję przed – poprawiła go z uśmiechem i zdecydowała się zwierzyć: — Nie mogę się doczekać, papo. Po prostu.
— Wiem, kochanie. Ja poniekąd też.
— Ty? Niby dlaczego? – zdziwiła się.
Gdy zeszli na dół, ujrzeli matkę Sakury, która kroczyła ku nich złowróżbnie. Nie wiedząc czemu, wyłoniła się z sieni.
— Dlaczego? To proste – dokończył niezrażony ojciec. Poczuła jego dłoń na plecach. — Jestem ciekaw, jaki jest mężczyzna, w którym zakochała się moja Sakura.
— Ta dziewucha sama nie ma zielonego pojęcia, jaki on jest, Kizashi – powiedziała matka, patrząc na nich groźnie. – Wiesz dlaczego? Powiem ci. Od dwóch lat nie widziała gnojka na oczy, właśnie dlatego. Dla nas wszystkich będzie niespodzianką. Ale co z tego, prawda? Sakura przecież jest mu oddana. Wierna jak pies.
— Mamo, przestań – jęknęła Sakura. – Litości. Który to już raz?
— Nie liczę, ale wierzę, że za którymś do ciebie dotrze.
— A wołowinka stygnie – przypomniał spokojnie Kizashi.
— Nie znajdę sobie partnera tylko po to, aby ciebie zadowolić. Na razie nie jestem nikim zainteresowana.
— Jesteś – powiedziała twardo, pochodząc jeszcze bliżej. Sakura była niewzruszona. Przyglądała się matce i wytrzymała jej krytyczne spojrzenie. – Jesteś zainteresowana kimś zupełnie nieosiągalnym – usłyszała jeszcze.
— Przede wszystkim jestem głodna. Musimy wracać do tego przy obiedzie? Niedługo wychodzę. Wiesz ile na to czekałam, ja zaś wiem jak bardzo tobie to nie odpowiada, ale mogłabyś… Hej. Co tam masz? O, to! Właśnie tam.
— Nie wiem. Na razie.
— Nie wiesz? – Wyciągnęła rękę, ale matka nagle się cofnęła. Miała skrzyżowane ramiona, więc Sakura nie od razu spostrzegła zwitkę. – Mamo. Co to jest? – zapytała wolno, podejrzliwie.
— Skarbie. – Kizashi podszedł do żony. Odebrawszy jej list, pokręcił zawiedzony głową. – Nie powinnaś. Wiesz ile Sakura…
— Och, przecież nie zamierzałam tego przed nią ukrywać. ANBU naszło nas dosłownie przed chwilą. Zapukali. Otworzyłam – tłumaczyła się. – Przestań. Nie patrz tak. Uśmiechnij się. Kizashi! Dobrze, tak lepiej. Nie miałam złych intencji. Nie spodziewałam się, że ten gnojek…
— Uparta jesteś. Pozwól, żeby nasza córka też taka była.
— Uparta? – powtórzyła cicho. – Bycie upartym powinno mieć jakieś uzasadnienie, mój drogi.
Kizashi spojrzał wymownie na zdumioną córkę. Później na zwiniętą wiadomość. I z powrotem na żonę.
— Jeśli dotąd nie było to uzasadnione, teraz jest – powiedział.
Sakura nie słuchała ich ani trochę. Odkąd wypatrzyła na zwitku znaki, formujące jej imię, stała osłupiała i zamroczona. Dała się ogarnąć ekscytacji; ze sto razy potężniejszej od tej, wzbierającej się w Haruno podczas podróży do gabinetu Kakashiego-sensei. Jej dzisiejsza forma nieznośnie łaskotała, kazała czym prędzej sobie dogodzić.
Wyrwawszy ojcu list, wbiegła po schodach. Wgramoliła się do pokoju, zamknęła drzwi, oparła się o nie, zsunęła na podłogę, zamrugała: raz, drugi, trzeci. Oczy miała wilgotne, ręce trzęsące. Skuliła się i wsłuchała w bicia serca. Dum, dum, dum – łomotało szaleńczo. Och, Sasuke, ty… gnojku!
Odwinęła sznurek, rozprostowała kartkę. Przeczytała.
Rozpłakała się, półświadoma, skołowana, prosząc w myślach, żeby żadne z tych słów nie okazało się urojeniem.
— Niech to. Niech to piorun trzaśnie, Naruto.
— Może trzaśnie, kto wie? – rzekł z przekąsem Shikamaru. — Zachmurzyło się strasznie, cholera jasna. Na deszcz się zanosi. — Ubrany w mundur jōnina, podpierał łokieć na jednej z dwóch części bramy – dziś, w drodze wyjątku, od świtu stała otworem, w razie gdyby gość zjawił się przed wyznaczonym czasem.
Kiba kopnął kamień u stóp. Naruto udawał, że nie jest świadom jego ukradkowych spojrzeń. Shikamaru również co chwila rzucał na niego okiem, zapewne ciekaw, jak się trzyma.
Rzecz w tym, że Naruto trzymał się całkiem dobrze. Poza zadowoleniem, czuł pewne napięcie, naturalnie. Wiedział, że nic nie będzie proste; że niektóre sprawy się pokomplikują. Wiedział, że powrót jego przyjaciela – zdrajcy – wstrząśnie Konohagakure, a dezaprobata społeczeństwa da w kość nie tylko Kakashiemu-sensei, ale i jemu. Dbając, aby zostać mianowanym następcą obecnego Hokage, gruntowanie zajmował się sprawunkami wioski, dzięki czemu był wtajemniczony w większość z nich.
— Wierzycie im? Wierzycie w to, co opowiadają? – odezwał się Kiba, wciąż podkopując upatrzony kamyk.
— Zależy co opowiadają. – Shikamaru wyprostował się i ziewnął.
— Mówią o końcu pokoju. O wojnie. Wojna ma przyjść, gdy tylko Sasuke wróci do Kraju Ognia, do naszej wioski. Nie udawajcie, że nie słyszeliście tych historii.
— Ano, słyszałem.
— Wydają się dość prawdopodobne.
— Dlaczego? Sasuke przestanie strzec naszych zadków na odległość i przez to sikasz w gatki?
— Gęba! – szczeknął Inuzuka i pogroził mu pięścią. Naraz zniżył głos do szeptu. – Jakim prawem mówisz, że ten typ strzeże naszych zadków, kiedy to on jest powodem, przez który wioski spiskują za naszymi plecami? Słyszałem na mieście. Słyszałem, jak wiele krajów przeklęło nas za wypuszczenie Sasuke na wolność. Jeśli nie one zaczną nam zagrażać, to będzie to sam Sasuke. On i jego przeklęty rinnegan. Orochimaru na pewno zaciera już łapska.
Wzdychając, Naruto oddalił się od mężczyzn. Rozpoczął powolny chód, splótł ręce za plecami.
— Orochimaru jest pod nadzorem kapitana Yamato. Nie musimy się go obawiać, póki nie otrzymamy sygnału – powiedział spokojnie.
— Jeśli nie jego, to ich. – Kiba wskazał ruchem głowy do tyłu. Tam pośród budynków i samotnie rosnących drzew czaili się ciekawscy gapie. Naruto dostrzegł paru geninów z Akademii, którzy skradali się nieskuteczne. Byli też zwykli cywile; zachowując dystans, pozostawali na uboczu, lecz nie starali się ukryć swojej obecności. Czuwali, podejrzliwi i zaniepokojeni. – Wieści o Sasuke już się rozeszły. I to w mig, podkreślam. Od razu. Nie wiem kto, ale ktoś je rozdmuchał.
— To nie tak, że staraliśmy się zatuszować jego powrót…
— I to był błąd, Naruto. Wierzysz, że mieszkańcy pozwolą nam go przyjąć? Wierzysz, że każdy obywatel okaże się na tyle potulny, by siedzieć cicho, gdy zdrajca i zabójca okaże się ich pieprzonym sąsiadem?  Przecież to jakby bezsilnie umierać i dławić się krwią! – parsknął gniewnie i podniósł kamyk. Naruto zaczekał aż wykona rzut w cel, którego z nerwów nawet nie określił. Kamyk odbił się kilkakrotnie od wydeptanej, szerokiej drogi, prowadzącej do bram Konohagakure. Gdy wreszcie wylądował, zwrócił uwagę na postać, która naraz zaczęła wyrastać znad horyzontu.
— O wilku mowa – powiedział Shikamaru. Minął sterczącego przed nim Kibę. – Popadasz w paranoje. I stanowczo przesadzasz. Rozluźnij się… I przestań zaciskać tak pięści, bo zaraz skórę sobie poprzebijasz tymi pazurskami. Tak jak ty, nie przepadam za Sasuke – ukrył dłonie w kieszeniach spodni – ale wiem, że głupi nie jest i z pewnością zdaje sobie sprawę z każdej rzeczy, którą teraz wymieniłeś.
— Ooo, naprawdę? Jak widać, aż zbyt dogłębnie jest tego świadom, skoro właśnie widzę go przed sobą, w oddali, wracającego do nas – tam, gdzie, jasny gwint, nie powinien!
— Zapowiedział tymczasowy powrót. Nie było tam deklaracji spłodzenia nowego grona obłąkanych Uchihów i osiedlenia w wiosce na stałe.
— Kto wie, co siedzi mu w głowie.
Naruto też się nad tym zastanawiał.
— Pewnie przywiódł go tutaj jakiś interes. Załatwi, co trzeba i zniknie. Byłby głupi, zostając. Wie, jakie ryzyko niesie ze sobą taka decyzja – zaznaczył twardo Shikamaru.  
Naruto pomyślał o Sakurze. Przypomniał sobie jej twarz, gdy podchodziła blisko. Oczy miała zielone, wielkie. Zwykle wpadała do gabinetu z niedopiętymi guzikami albo źle przymocowaną przewiązką w pasie. Dyszała ciężko, a kiedy podnosiła wzrok, najpierw taksowała nim Uzumakiego – jeśli jastrząb odwiedzał gabinet podczas jego asyst u Hokage. Usta jej drgały, ręce zawsze mocno zaciskała, opierając na klatce piersiowej. Za każdym razem tak bardzo urzekała go swoimi emocjami, że Naruto nie pojmował, co by temu upartemu Sasuke szkodziło odpowiedzieć chociaż na jedną z dziesiątek wiadomości. Prosił go o to niejednokrotnie w swoich listach, mimo to Uchiha cichł, ilekroć Sakura zostawała wspominana.
— Shikamaru ma rację – mruknął. – Sasuke należy zaufać. Jest tego wart. Minęły dwa lata i nas nie zawiódł. Dlaczego miałby zrobić to teraz?
— Wraca do wioski – upierał się Kiba. – Nie powinien. Nigdy!
Nara zbliżył się do Naruto powolnym krokiem. Wzmocnił węzeł ściągający ciasno brązowe włosy. Nie spuszczał oka z sylwetki Uchihy, majaczącej w dali.
— Jesteś dla niego zbyt ostry. To chłopak zmuszony do tułaczki – przez swoje ambicje, by zapobiegać wojnom i przez posiadane zdolności. Nie wiadomo ile lat minie zanim wszystko się uspokoi. Zanim wróci tu na stałe, z czystym sumieniem.
— Dlatego mówię, że bezpiecznej byłoby gdyby ten czas nie nastąpił.
— Wczuj się w jego sytuację.
— A coś ty się takim obrońcą naraz zrobił, he? – wybuchnął Inuzuka. — Odpowiadam: nie będę mu współczuł. Skoro to tułaczka ku odkupieniu, lepiej niech trwa wiecznie, bo tego co zrobił nie da się ot tak wymazać i… Ej. Naruto? Wszystko dobrze? Czemuś tak zbladł?
Naruto patrzył tępo w Uchihę, jak wszyscy. Do ich spotkania pozostało z siedemdziesiąt metrów.
— Nie ma Sakury-chan – odrzekł sucho.
Kiba rozejrzał się uważnie. Uzumaki zrobił to już chwilę temu i nie wypatrzył przyjaciółki; nawet wśród niezbyt dyskretnych podglądaczy za bramami.
— Czyżby się jej odwidziało?
— Nie Sakurze-chan. Nie jej.
Zamilkli. Z drzewa obok do lotu poderwała się jaskółka, szeleszcząc skrzydłami. Gdzieś daleko niebo przeciął piorun. Grzmot rozszedł się dopiero po paru chwilach. Shikamaru też zaczął wypatrywać znajomej sylwetki – niczego jednak nie spostrzegł.
— Widocznie odstraszyła ją pogoda – stwierdził, choć temu nie wierzył. Naruto to wiedział. Sakura zabiegała o tytuł jōnina w tym samym czasie, co Nara. Nawiązali ze sobą dość zażyły kontakt ze względu na współzawodnictwo, więc znał ją niemal tak dobrze jak sam Uzumaki.
— A coście tacy zdumieni? Poszła dziewczyna po rozum do głowy! Tej to też nigdy nie rozumiałem.
— Kiba…
— Oj, co? No co? Niemożliwego nie powiedziałem – jęknął. — Naruto?
— Czego?
— Jaki agresywny, no patrzcie.
— Bo powiedziałeś coś, co w istocie jest niemożliwe. Wiem to. Dobra, ucisz się. Sasuke jest już blisko.
— Czy to już? Wystrzelić konfetti albo serpentyny? A może tort na szybko upiekę?
— Sasuke nie przepada za słodkim.
— No patrz, dzięki, żeś wspomniał, bo bym się na darmo urobił.
— Możesz skończyć to przedstawienie? – Shikamaru spojrzał na niego wrogo i poprawił kamizelkę. – To wcale nie tak, że zostałeś przytargany tu siłą i wbrew swojej woli.
— Jestem jak ci ludzie za naszymi plecami, tylko bardziej bezpośredni. Wiecie, ciekawski. Może Sasuke się utyło albo zbrzydło. To dałoby mi niemałą satysfakcję – odpowiedział dumnie, dołączając do szeregu. – Mamy jakiś wierszyk na dzień dobry do wyrecytowania?
— Nie – zaprzeczył Naruto, zupełnie poważnie. Zląkł się i zmartwił – wszystko to przyszło nagle, nieoczekiwanie. Poczuł, że traci rezon. Cieszył się widokiem przyjaciela, ale obawiał się motywów, które nim kierowały, ponieważ tym razem Uchiha postanowił go nie wtajemniczać. Po prostu się zapowiedział. I przybył. Nie chciał ustalać miejsca na spotkania, by omówić podejrzane sprawy, które odkrył w trakcie wojaży. Nie rozwiązał tego w znany, powszedni sposób, jakby ich obopólne zaufanie przygasło z jednej strony.  
Naruto ostatni raz sprawdził sytuację z tyłu. Zanim ją ocenił, usłyszał sapanie. Krzyk bólu. Wysyczane przez zaciśniętą szczękę przekleństwo.
Nagle się rozpadało.  
— Czy to… — odezwał się osłupiały Kiba. Po jego uszczypliwości nie pozostał żaden ślad.
Sakura wtargnęła przed bramę i wszystkimi wstrząsnęła. Widok Sakury-chan wstrząsał rzadko, pomyślał Naruto. Sakura-chan zachowywała się zbyt rozsądnie, by wstrząsać. Wybiegła gdzieś spomiędzy drzew, przystając przed nimi. Zaczerpnęła tchu, znów krzyknęła, pochyliła się. Świeciła bladoniebieskim światłem, które osaczało ją niczym natrętne owady. Z rany na jej barku ściekała krew.
— Sakura-chan… — Naruto zamierzał podejść, ale dziewczyna poderwała się z miejsca. Nie uszła daleko. Po pięciu krokach uderzyła kolanami o ziemię. Tym razem Uzumakiemu udało się do niej dotrzeć. Pochylił się nad nią, dotknął. Nic nie poczuł. Wezbrała się w nim panika. – Co się dzieje? Sakura-chan, do diabła! Co zrobiłaś? Czemu twoja czakra…
Czakra zmieniła kolor na zielony. Kojarzył tę formę z leczniczymi zdolnościami przyjaciółki.
Naruto podniósł wzrok na Sasuke — stał już naprzeciwko, nieruchomy. Beznamiętny.
— Otruto… — powiedziała niewyraźnie Sakura.
— Co? Co mówisz? Powtórz. Powtórz, proszę.
— Otruto mnie… Naruto. Otruto… cholera.
— Jak to otruto? – Naruto nie zauważył, kiedy Kiba do nich podbiegł. Stanął z drugiej strony, potem przykucnął. – Czy to Sasuke? Sasuke ci to zrobił?
Niebezpodstawnie go podejrzewał. Sakura łypała na Uchihę oczami. Zmęczonymi, zmrużonymi z wysiłku oczami. Oddychając ciężko, osunęła się do przodu. Naruto przytrzymał ją, póki nie podparła się rękami.
— Nie… — wydusiła.
— Nie Sasuke? Jesteś pewna?
— Przecież powiedziała, Kiba.
— Spójrz na niego, ośle. Spójrz na tego pieprzonego Uchihę! Czy wygląda na kogoś, kto by tego nie zaplanował?
Naruto spojrzał, drżąc z nerwów. Wiedział, co przed sobą zastanie. Wyprostowanego, nieporuszonego mężczyznę, okrytego płaszczem i jego twarz, ocieniowaną kapturem. Kogoś, kto nie reaguje pomocą, tak jak tego oczekiwano.  
— Sasuke! Co… co to ma znaczyć? Dlaczego stoisz jak kołek? Dlaczego się nie ruszasz?!
— Gdzie Sasuke-kun? – zapytała cichutko dziewczyna. Nikt jej nie odpowiedział. – Naruto?
— Cśś. Zaczekaj, Sakura-chan. Załatwię to.
— Jest obok? Jest obok, prawda? Widziałam go. Przed chwilą go widziałam. – Spróbowała się podnieść, ale czakra wokoło, jakby ją zganiła, wzburzając swój przepływ. Naruto nigdy wcześniej nie spotkał się z formą energii, która pulsowałaby na zewnątrz, zamiast w środku, jak na ogół bywało. Sakura wydała z siebie serię niezrozumiałych jęków i znów opadła, tym razem do tyłu. Naruto przycupnął, ułożył jej głowę w przegubie swojego ramienia.
— Wiesz, co jej jest – skierował słowa do Sasuke, mimo iż wzrok utkwiony miał na twarzy Sakury.
— Wiem – usłyszał odpowiedź.
— Ty jej to zrobiłeś? Otrułeś ją? – zdenerwował się Kiba.
— To nie… to nie Sasuke-kun. Tam… na wzgórzu. Przy w-wierzbie. Nie on… Naprawdę.
— Siedź cicho, Sakura. I nie udawaj.
— Jak możesz brać go za winnego, skoro dopiero teraz stawił się w wiosce? – Shikamaru trącił Kibę kolanem w plecy. Inuzuka podniósł się na nogi, warknął gniewnie. – Mówiłem, że popadasz w paranoję. Nieważne. Naruto, przestań gapić się na Sasuke. Dość czasu się zwlekło. Trzeba jej pomóc.
— Zabierzże ją do szpitala! P-przecież jej czakra… Spójrzcie na jej czakrę!
Naruto wstrzymał oddech, zdumiony. Gdy usłyszał strach w głosie Kiby, histeria się wzmogła. Kątem oka zauważył gapiów, którzy odważniej przyglądali się widowisku. Szeptali od ucha do ucha, pokazując na nich palcem.
— Szpital nic nie pomoże – powiedział Sasuke. – Zabierzcie ją do domu. Musi to ścierpieć.
Jak na zawołanie, Sakura wrzasnęła. Naruto przyłożył dłoń do jej czoła. Gorączkowała. Cierpiała. Twarz miała mokrą od potu. Uchyliła oczy, zacisnęła usta i wyciągnęła rękę, chcąc sięgnąć po Uchihę.
— Pocałuj mnie – odezwała się pewnej, trochę silniejszym głosem. Gdy prawie ścisnęła kawałek jego płaszcza, Sasuke się cofnął.
Kiba również zrobił krok w tył.
— Co tu się… Co tu się wyprawia, powiedzcie. Ona… przychodzi, świeci jak pieprzona żarówka, a jej czakra wariuje! Przecież to sprawia jej ból, Naruto. Popatrz na nią. Zaraz rozerwie ci tę koszulkę! Sasuke! – zmienił ton na oskarżycielski. – Dlaczego ona chce cię pocałować? Jasny gwint.
— Nie wiem – przyznał. Uzumaki wychwycił w tej odpowiedzi zaskoczenie.
— Nie chce mnie… nie chce… p-pocałować mnie?
— Nie chce, Sakura – wytłumaczył jej Kiba. — Nie chce i już.
— To Sasuke-kun. Na pewno… Sasuke-kun.
— Eee.
Naruto ostrożnie wziął dziewczynę na ręce. Otaczająca ją czakra nadal na niego nie oddziaływała, zmieniała jedynie szybkość przepływu — od względnie spokojnego po gwałtowny; ten, co doprowadzał Sakurę do wrzasków.  
— Staw się od razu u Kakashiego-sensei – powiedział do Sasuke.
— Nie – sprzeciwił się surowo. —  Ani słowa Kakashiemu. Nikomu ani słowa. Mówiłeś o twoim dawnym mieszkaniu. Przyjdź tam. Tam porozmawiamy. Ale nie teraz. Później. Mam coś do załatwienia.
— Sasuke!
— Teraz zabierz ją, gdzie trzeba. Zamknij. Będzie jej ciężko. Bądź przy niej i nie wypytuj, siedź cicho i… czuwaj. Uważaj. Spotkajmy się w mieszkaniu za pół godziny. Wtedy powinno być po sprawie.
— Sasuke, do diabła…
— Rób, jak mówię – przerwał mu.
Naruto zaklął głośno.
— Trzeba mu ufać, tyle od ciebie słyszałem – przypomniał Shikamaru. Ukradkiem przyglądał się umęczonej od bólu Sakurze. Jej czakra naraz wzmocniła przepływ na ten gwałtowniejszy. Zrobiła się niebieskawa. – Sasuke – dodał jeszcze —  twój spokój biorę jako dobry omen. Jako gwarancję, że Sakurze nic nie będzie.
— Przeżyje.
— Och, jak on czuły! – parsknął Kiba. Kiedy Sasuke bez zapowiedzi rozpłynął się w powietrzu, sfrustrowany Inuzuka krzyknął równie głośno, co Sakura. – Co za…! Ten drań! Ten pieprzony, niemądry drań! Kto powiedział, że Sasuke jest wszystkiego świadom? Gówno, niczego nie jest świadom! Przychodzi tu i od razu rozrabia. Swoją drogą świetne przywitanie! Ej… O, cholera! Z nią jest coraz gorzej!
Miał rację. Sakura pojękiwała częściej, głośniej. Raz krzyknęła, potem ucichła i znów zaczęła stękać. Naruto nie wiedział czy jest czegokolwiek świadoma. Jej oczy pozostawały zamknięte, mocno ściśnięte.
Cała trójka zaczęła pędzić w głąb wioski.
— Ludźmi będzie trzeba zająć się później – stwierdził Shikamaru, ignorując patrzące na nich pary oczu. Naruto nie potrafił ich zliczyć, obawiał się pogłosek, bzdurnych, nieprawdziwych opowiastek. Nie dość, że Uchihę zobaczyli, to i Sakurę, skuloną i cierpiącą, owiniętą czakrą niczym kocem. Jak Sasuke mógł pomyśleć o zachowaniu tego w tajemnicy? – Pośpieszmy się.  
— Dokąd mnie… zabierasz? Gdzie? – zapytała dziewczyna w jego ramionach. Nie otworzyła oczu, głos miała słaby. Naruto aż podskoczył. – Nie chcę do domu. Nie… n-nie zabieraj mnie tam, Naruto. Tam jest matka i tatko… Zobaczą mnie. Taką. Cholera. Nie masz pojęcia jak to boli… piecze! Auuu!
— Sakura-chan! – Przyśpieszył.
— Nie zabieraj mnie do domu!
— Ćśśśś.
— Naruto. Proszę… – Czakra obudziła się ze stagnacji, wymusiła na Sakurze kolejny krzyk. Haruno nieudolnie próbowała go stłumić.
Naruto pomyślał.
I po chwili już wiedział.

5 komentarzy:

  1. Jezu <3 aż się rozpłakałam ! Wróciłaś ! <3 Fantastyczna nowina i od razu człowiekowi lepiej się zrobiło <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Po długim czasie wracasz... co jakiś czas zaglądałam na Twój fanpage na fb i już myślałam, że nie wrócisz. A tu niespodzianka :-) miła. Ciekawa jestem co było w tym liście i co spowodowało stan różowej oraz jak się to wszystko dalej potoczy. Oczywiście wątek Sakury i Sasuke interesuje mnie najbardziej. Nie pozostaje mi nic więcej jak czekać. :-) Obym tylko nie musiała czekać już więcej tak długo, mysle, że inni też są tego zdania. Życzę Ci weny, pomysłów. I obyś nie miała już więcej problemów i nie musiała porzucać pisania.
    Pozdrawiam,
    Izuu.

    OdpowiedzUsuń
  3. Nooo to piękny początek :o Kiba i jego paranoja rozbawiły mnie xd wyobraziłam sobie jak idzie cały poddenerwowany i biadoli w kółko o tym jaki to Sasuke jest zły i o la boga rety. A potem nagle okazuje sie, że Sakura została otruta, Sasuke ma to w dupie, Kiba nic nie ogarnia...Umiesz skomplikować historię xd aż mnie oczka świerzbią, a żeby kolejjny rozdział przeczytać :D
    Chociaż chyba bardziej czekam na GAT XD
    Pozdrawiam cieplutko i przyznam się bez bicia, że czytam Twoje opowiadania od czasu SOH :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Ołkeeej. Ja wiedziałam, że jak wrócisz, to zrobisz to konkretnie i z rozmachem. Nie wiedziałam tylko, że aż tak.
    Co by tu powiedzieć? Przede wszystkim to, że naprawdę cieszę się na Twój powrót — obyś już tak nie znikała. Albo inaczej: oby już nie spotkało Cię nic, co by mogło Cię do tego sprowokować.
    Co do bloga — popieram pomysł z wykorzystaniem tej domeny. Szkoda by było, gdyby "Totsuzen" poszło na zmarnowanie.
    Dalej: łohoho, ta akcja! Ten Sasuke! Jak zwykle tajemniczy, wszechwiedzący i małomówny. NIENAWIDZĘ TYPA. XD
    Mam pewne podejrzenia względem listu; on nie był tak naprawdę od Sasuke, jakby się mogło wydawać, co nie? Obstawiam coś w stylu podszycia się do niego i umówienia spotkania z Sakurą — a ta, kierowana emocjami, poszła się o tym przekonać i... no cóż, skończyła otruta, z wariującą chakrą, pokładająca się na kolanach i prosząca o pocałunek Sasuke w gronie znajomych. Oł szit, jak słodko. Aż oczyma wyobraźni ujrzałam ją w stanie głębokiego upojenia alkoholowego. Myślę, że wtedy też byłaby w stanie wymówić taką prośbę na głos. To Ci się udało, naprawdę.
    No i Kiba oraz Shikamaru! ♥ Jak ja ich kocham. :3 Całą tę czwóreczkę: Sasuke, Naruto, Shikamaru i Kiba. Dlatego dziękuję Ci za nich. ♥
    Dooobra, tyle z moich ważniejszych przemyśleń odnośnie rozdziału i nowego bloga.
    Dobry szablon! Szanuję. Aa, i podkład muzyczny też bardzo spoko. :P
    No to ten — do następnego, prawda? Oby, ziom.
    Pozdrawiam ♥


    Ps. Sasuke jest chujkiem. Heheheh XD

    OdpowiedzUsuń
  5. Miłości ma!
    Ogarniałam sobie ostatnio Twoje blogi, szukając znaku życia i później opublikowałaś ten post na FB i pomyślałam, że jak to dobrze, że sobie wróciłam do SasuSaku i anime, w czasie, kiedy jesteś „aktywna” i publikujesz, a ominęłam ten, kiedy miałaś przerwę. Fart bardzo.
    Totsuzen czytałam jak miał inną wersję i dwa rozdziały bodajże. Od razu polubiłam je najbardziej ze wszystkich, nie przez to, że jakoś zmieniłaś swój styl pisania czy inne pitolenie, ale przez to, że o ile lubię komedie bardzo etc. to jednak mroczne klimaty mając coś w sobie, co przyciąga bardziej. Tak samo z filmami – zawsze wybiorę dreszczowiec nad komedię.
    Co do poprzedniej wersji ”Totsuzen” – ogólnie to mam wrażenie, że ten blog się też tak nazywał, ale to było chyba z dwa lata temu o ile nie więcej, więc mogę się mylić. Może się okazać, że wcale nie masz innej wersji, a mnie się tylko wydaje i zapomniałam fabuły, nie jestem pewna. W każdm razie – wciąga cholernie, tak samo jak poprzednio.
    Jak ja się cieszę, że Shikamaru się tak zżył z Sakurą! Kocham Shikamaru. Kocham go Goddammit i im więcej go wszędzie tym lepiej. Sasuke jest niby to na pierwszym miejscu, ale no były momenty, kiedy to Shikamaru sobie górował w mojej męskiej sympatii do grona płci brzydkiej (ta, lol) w „Naruto”.
    Były też momenty, gdzie górował Kakashi, więc cóż, jego wystąpienie już w pierwszym rozdzialiku też ogrzało moje serduszko i mogłam się nawet zaśmiać, jak zaczął szukać „konkretnej części ciała” w swojej super książeczce.
    Ciekawa jestem kogo oczekiwała tak bardzo Sakura, jak już se poszła na wzgórze, gdzie ją tak urządzili.
    Wprowadziłaś swoich bohaterów, ale minie trochę czasu, zanim ich ogarnę, bo nie mam pamięci do imion, w ogóle nie mam pamięci do wielu rzeczy.
    Lecę czytać następny rozdział, nie będę się już dalej rozwodzić tutaj, skoro odpowiedzi mogą być bliziutko.
    Pozderki!

    OdpowiedzUsuń