4/28/2017

Chapter Four




— To znaczy, że Sasuke zmienił plany? — zapytał, a Sakura kiwnęła głową, rozwijając zwój, który jej wręczył. Na chwilę zrobiło się cicho, gdy oddała się lekturze. Naruto zapoznał się już z jego treścią i wiedział, że cały proces nie zabierze dużo czasu.
— To naprawdę wszystko? — Sakura wyglądała na rozgoryczoną. Patrzyła z uporem w znaki, jakby licząc, że zwój naraz uzupełni brakującą zawartość. — Jesteś pewien, że to dokument z biblioteki rezydencji? Wydaje się zbyt skąpy.
— Osobiście go stamtąd zabrałem, Sakura-chan. Kraj Księżyca nie kwalifikuje się do Pięciu Wielkich Krajów Shinobi, nie posiada władcy feudalnego. Jest… dość indywidualny, jeśli mógłbym to tak ująć. Kakashi-sensei wspomniał, że nasza wioska miała z nimi kontakt tylko raz; gdy wysłali kilku swoich, aby podeszli do egzaminu na chūnina. Podobno rezultaty nie były zadowalające. Żaden sobie nie poradził.
— A coś ponadto? — odezwała się od razu, rolując zwój z poddańczą miną. Oddała mu rulon i upiła odrobinę senchy. Naruto siedział naprzeciwko niej przy stoliku obok aneksu kuchennego, równie zrezygnowany i wycieńczony całym bałaganem. — Szukałeś czegoś o tym chłopcu? — zapytała ostro, a w jej oczach mignęło coś, co widział już przedtem, tamtego dnia, w pokoju medycznym.
— Erien Shiden — powiedział niepotrzebnie. — Szukałem, ale jego imię nie pojawiło się nigdy w żadnym raporcie.
Sakura zerknęła w kierunku sypialni.
— Więc jedyne, co nam wiadomo to lokalizacja wyspy, jej kształt i forma władzy, która tam panuje?
— Podobno główna osada kraju — Getsugakure — jest niesamowicie bogata — powiedział.
— A co z eksperymentami? Przecież Sasuke-kun badał tę sprawę.
Nie chciał wtajemniczać jej w wielką niewiadomą, jaką było przerwanie penetracji Kraju Księżyca. To kwestia nadal pozostawała niewyjaśniona, a Sasuke zbywał go, ilekroć Naruto poruszał temat. W dodatku Uchiha czaił się teraz we wnętrzu sypialni, zapewne nadstawiając stamtąd ucha. Drzwi otwarł uprzednio na oścież, żeby wszystkiego dopilnować.
— Naruto — niecierpliwiła się Sakura. — Powiedz mi. Możesz mi powiedzieć.
— Cóż, Sasuke przyjrzał się temu pobieżnie i stwierdził, że nie stanowią zagrożenia. Widocznie się pomylił — wyjaśnił. Zabrzmiało wiarygodnie, szczególnie, że do niedawna sam wierzył tym zeznaniom. — Pytałaś go o coś?
— O coś, co dotyczy Kraju Księżyca? Wielokrotnie — powiedziała, krzywiąc twarz w grymasie złości — ale Sasuke-kun w ogóle ze mną nie rozmawia. Wczoraj oznajmił tylko, że zabiera mnie ze sobą. To wszystko. — Wyciągnęła obie ręce na stół, wyprostowała je, wchłonęła powietrze z frustracją i przytknęła  czoło do blatu.
— W porządku? — zmartwił się Naruto. — Dobra. Nie odpowiadaj — dodał nagle, choć przyjaciółka pozostała nieruchoma. — Nie może być w porządku, wiem o tym. Od trzech dni jesteś tu przetrzymywana jak więzień i odcięta od świata. Jak coś mogłoby być w porządku? — Specjalnie przemówił donośniej, żeby Sasuke go usłyszał.
Sakura podniosła na niego wzrok, ale nie oderwała policzka od stołu. Ugięła prawą rękę w łokciu i ustawiła dłoń na wysokości oczu, przyglądając się jej z namysłem.
— Nie tak to sobie wyobrażałam.
— Przykro mi, Sakura-chan. — Nie widział co jeszcze mógłby powiedzieć; czym ją pokrzepić. Sprzeciwił się pomysłowi, który uczynił z Sakury kogoś w rodzaju zakładnika, ale równocześnie postanowił nie utrudniać jego realizacji — Kakashi gorliwie mu to doradzał, a zaufanie Kakashiego wobec jakieś sprawy zwykle gwarantowało satysfakcjonujące rezultaty.
A zatem stało się. Sasuke został jej cieniem. Jej stróżem. Jej obrońcą. Całość sprawiała wrażenie tak tajemniczej i niejasnej, że Naruto nieraz dostawał napadu ciarek, wyobrażając sobie tę dwójkę.  
— Sakura-chan?
— Hm?
— Czy Sasuke — zmrużył oczy, ściszając głos do szeptu — nic ci nie zrobił?
— Dlaczego o to pytasz?
— Ponieważ nie mam zielonego pojęcia, co dzieje się pod tym dachem, gdy jestem nieobecny — odrzekł nieufnie. — Kakashi-sensei kazał mi postępować według instrukcji Sasuke. Zarzekał się, że tylko w ten sposób wskóram dla ciebie coś dobrego. Więc oto jestem. Pokornie robię to, czego zażąda. Wymyślam bajeczki, usprawiedliwiające twoje zniknięcie. Przynoszę ci z domu ubrania i broń potrzebne do wyprawy oraz kłamię twojej matce prosto w oczy...
— Dziękuję ci za to, Naruto — przerwała mu. — Czy moi rodzice we wszystko uwierzyli?
— Uwierzyli. Myślą, że zostałaś pilnie wezwana jako medyczka. Sprawa życia i śmierci plus ważna osobistość. Tylko tak mogłem wytłumaczyć ten pośpiech. Oficjalnie od dwóch dni nie ma cię na terenie Konohagakure. Te durne gadki o tobie i Sasuke też już nieco przycichły. Twoja matka o nic nie pytała. Ale ja nie o tym, Sakura-chan. Odpowiedz mi. I spójrz na mnie. Przestań gapić się na własną dłoń.
— Przepraszam — bąknęła, ale nie przestała. Jej ramiona drżały.
— Odpowiedz — zażądał.
— Mówiłam już. Nie rozmawiamy z Sasuke-kun. Zamyka mnie tutaj i znika na większą część dnia.
— Ah.
Naruto pękło serce, widząc ją w takim stanie. Ile razy wtargnęła do gabinetu Rokudaime, by odejść z rozczarowaniem, gdy to nie ona okazała się adresatem kolejnego listu Sasuke? Uśmiech Sakury słabnął, oczy stawały się smutniejsze, ale zawsze wystarczało to przeczekać, zawsze była następna szansa; następny list, następny lot jastrzębia. Tym razem było inaczej. Nadzieja ulotniła się z niej, owszem.
Ale bezpowrotnie.
— Nigdy nie siada ze mną do stołu, choć codziennie przygotowuję coś dla dwóch osób — szeptała. — Z drugiej strony nie wiem czy mogę go winić. Wraca w środku nocy. Wszystko zawsze zdąży wystygnąć. Kto chciałby jeść wystygnięte jedzenie. Co nie, Naruto? — zaśmiała się krótko, nieszczerze. — Naruto? — usłyszał nagle.
— Słucham.
— Myślisz… Myślisz, że naprawdę mogę być niebezpieczna? — Palce jej dłoni drgnęły nieznacznie. — Sasuke-kun bez przerwy to powtarza.
Naruto miał dość.
— Nie jesteś niebezpieczna, Sakura-chan.
— Nie możesz być tego pewien.
— Wobec tego sprawdźmy to. — To. I coś jeszcze, pomyślał.
Na te słowa gwałtownie się wyprostowała.
— He?
— Sprawdźmy to — powtórzył Naruto i powstawszy, odszedł od stołu, rozkładając ramiona w jednoznacznym geście. — Co ty na to, Sakura-chan?
— Nie — odmówiła. — Hinata nie byłaby zadowolona.
— Potraktuj to przyjacielsko. Zresztą, nie udawaj, że tego nie potrzebujesz. Bo potrzebujesz.
Tym razem się zgodziła.
— Potrzebuję.
— Świetnie. Chodź do mnie.
— A jeśli… Sasuke-kun miał rację? — zapytała, mimo że jej ciało nie zdradzało wahania, podnosząc się z wolna do pozycji stojącej.
— I co? Wydaje ci się, że zamrozisz mnie swoim dotykiem? — zakpił. — Albo zamienisz w kamienny posąg? A może podpalisz jak zapałkę?
— N-nie.
— Chodź tu! Ręce mi drętwieją!
Usłuchała. Poszła. Prędkim, zdecydowanym krokiem, jakby obawiała się, że niebawem się zlęknie i rozmyśli. On również tego potrzebował. Pragnął objąć ją niedźwiedzim uściskiem. Teraz, gdy wyrósł i miał już sześć stóp wysokości, Sakura zdawała się taka malutka i nieszkodliwa. Inna. Ignorancja Sasuke odbiła się na jej ognistym temperamencie, wyraźnie go poskramiając, co Naruto odczuł, kiedy zauważył, że coraz rzadziej obrywa siłą zamkniętą w pięściach Haruno. Dziś mógł zachować się jeszcze swobodniej, świadom, że nie potrafiła wzmocnić ciosów za pomocą czakry.
Ale nie zdążył przygarnąć jej do siebie. Powstrzymał go przed tym świst, a krótko po tym stuk żelaza, kunai, wbijającego się w wiszącą nad zlewem szafkę. Żadne z nich nie zdołało zareagować, bo w miejscu broni pojawił się Sasuke — zrobił to tak szybko, że Naruto mrugnął i już miał go przed sobą. Uchiha zmroził go wściekłym spojrzeniem słynnego duetu w komplecie — aktywowanego sharingana i rinnegana — po czym bezlitośnie odepchnął, używając całej swojej siły.
Naruto natrafił na wysunięty taboret i potknął się, uderzając pośladami o panele. Nie dał rady zdusić okrzyku. Ścierpiał przeszywający ból, który rozszedł się po kręgosłupie.
— Naruto! — Sakura otrząsnęła się z szoku serią szybkich mrugnięć. Uniosła pięści na wysokość klatki piersiowej, jak miewała to w zwyczaju. Przepchnęła się na przód, lecz Sasuke od razu sprowadził ją z powrotem za siebie, szarpiąc. — Przestań, cholera! — Spróbowała jeszcze raz. Sasuke szarpnął nią mocniej.
— Nie ruszaj się — wysyczał przez zęby. Naruto pomyślał, że już dawno nie miał okazji zobaczyć przyjaciela w takiej furii. Ukradkiem spostrzegł, że Sakura wycofuje się z wyrazem twarzy, którego nie potrafił odczytać. Potem schowała się w całości za sylwetką Sasuke. — Ile razy będę musiał cię ostrzegać, zanim wreszcie to pojmiesz? — zwrócił się do niego.
Naruto został w siadzie i oparł ramię na kolanie ugiętej nogi. Mimo wszystko potrzebował czasu, aby dojść do siebie. Oczekiwał działania ze strony Uchihy, ale przypuszczał, że zadba o dyskrecje, zamiast w dość oczywisty sposób ujawniać kierujące nim motywy. Chociaż, zastanowił się. Czy dałem mu w tej sytuacji wybór?
— Postradałeś rozum — rzekł w końcu. — I nie udawaj głupiego. Wiesz, że Sakura nikogo nie skrzywdzi.
— Jest niebezpieczna.
— No strasznie — parsknął.
— To ty nie udawaj głupiego, Naruto. — Sasuke dezaktywował sharingan. Jego oko na powrót stało się czarne, lecz ani odrobinę mniej groźne. — Nie wiemy do jakiej umiejętności rinnegana upodobniono technikę, którą może operować Sakura. Zrozum to w końcu i przestań postępować wbrew temu, co mówię.
— Zachowujesz się, jakby Sakura-chan zabijała dotykiem.
— Prawie tak jest.
— Co? Co tam mruczysz?
— Nic.
— Rozumiem. To znaczy nie, nie rozumiem. Ale rozumiem, że nadal gówno rozumiem. Codzienność z Sasuke Uchihą.
— Nie zależy mi na twoim zrozumieniu.
— Zależy ci na czymkolwiek, Sasuke? — zapytał retorycznie, bo nie łudził się, że mu na to odpowie.
Ale odpowiedział:
— Zależy mi. Zależy mi na czymś. — Łypnął na Naruto złym spojrzeniem. — Zależy mi, abyś jej nie dotykał. Nigdy.
Tego Uzumaki nie przewidział. Rozwarł usta w bezgłośnym jęku zdziwienia i zamilkł bez pomysłu na kontrę.
— A ty? — rozległ się szept. Dochodził zza Sasuke i mimo że był jedynie szeptem, brzmiał niezwykle stanowczo. Sakura ukazała się im, stając naprzeciwko Sasuke. Naruto zamarł, widząc jak układa dłoń na policzku Uchihy, chociaż sądził, że w obliczu tylu zawiłości, Sakury nie będzie stać na takie posunięcia. Zdziwił się bardziej, gdyż Sasuke się nie opierał. Nie od razu. — Ty możesz mnie dotykać? — zapytała, nie bacząc na jego grymas.
W końcu odtrącił jej rękę. Zdecydowanie za mocno, za okrutnie.
— Nie rób tak — warknął na nią. — Nigdy.
— Powiedz, Sasuke-kun. — Sakura się nie zraziła.
Naruto spostrzegł, że brwi Uchihy marszczą się coraz bardziej, więc i jego cierpliwość sięgała już granic tolerancji. Długo, bardzo długo wpatrywali się w siebie z Sakurą, aż poczuł się odrzucony i niepotrzebny w ich przedziwnym spektaklu.
— Mogę — rzekł zimno Sasuke.
— Co możesz? — zapytał dla pewności, wreszcie decydując się podnieść z podłogi.
— Dlaczego? — Sakura nie zwróciła na niego uwagi. — Dlaczego akurat ty?
— Muszę czuwać.
— Nade mną?
— Nad schematem, w który układa się twoja czakra. Nad jego formą i możliwościami. — Na krótką chwilę, niczym zsynchronizowani, uciekli od siebie spojrzeniami, tylko po to, by zaraz znów je skrzyżować. — Jesteś teraz nieobliczalna, Sakura. Nie wiadomo w jakich okolicznościach ujawni się w tobie ta siła. Zachowaj się rozważnie i utrzymuj odpowiedni dystans. — Sasuke obszedł Sakurę i skupił się na Naruto, ale Naruto nie mógł odwdzięczyć się tym samym. — Przyniosłeś wszystko, co trzeba?
— Tak — bąknął, zaciekawiony znaleziskiem. W progu sypialni, tuż przy futrynie znajdowało się kunai — to charakterystyczne, które za pierwszym razem skojarzył ze swoim ojcem. Naruto zastanowił się nad tym głęboko i nagle zaskoczył. Ostrze Latającego Boga Piorunów.
Ostrze używane przy współpracy z technikami czasoprzestrzennymi.
Służące do teleportacji.
— Sasuke, ty...
Jego uwagę odciągnęła Sakura, wtargnąwszy w przestrzeń pomiędzy nim, a Uchihą.
— Skoro chcesz z mojej strony rozwagi, od ciebie również powinnam trzymać się z daleka — powiedziała do Sasuke.
— Więc sobie tego nie utrudniaj — wycharczał wściekle — i zejdź mi z drogi.
— Ty mi to utrudniasz.
— Zejdź mi z drogi — powtórzył.
Sakura głębokim wdechem wciągnęła powietrze do płuc. Nie poruszyła się, mimo jego żądań.
— Wczoraj… Wczoraj mi to utrudniłeś. Wtedy, w łóżku.
— O, mamuniu. — Naruto odkaszlnął, wodząc oczami od jednego do drugiego, choć w przypadku Sakury miał wgląd jedynie na jej plecy. Przez to ograniczenie zdecydował się spoglądać na Uchihę; niby złowrogo, lecz nadal z resztkami szoku w wyrazie twarzy.
Sasuke rozwarł gwałtownie oko z rinneganem, mierząc nim w Sakurę. Dziewczyna natychmiast zesztywniała, po czym zaczęła osuwać się do tyłu. Naruto zaklął i instynktownie ruszył jej na pomoc. Rzecz jasna, ubiegł go Uchiha — przytrzymał Sakurę, zapobiegając upadkowi i przerzucił ją sobie przez ramię, tak jak poprzednim razem.
Naruto chwycił się za głowę w geście bezradności.
— Sasuke — powiedział tylko, ogłupiony. — Szlag by to. Sasuke — ponowił, ale Uchiha bezczelnie go zlekceważył, zanosząc Sakurę w kierunku kanapy. — Dlaczego to zrobiłeś?
Nie odpowiedział. Uklęknął i ułożył Haruno na kocu, którym przykryto sofę. Zrobił to nieco niezdarnie przez swoją niepełnosprawność.
— Sasuke!
— Ucisz się — sapnął Sasuke.
— Uciszyć się? Teraz? Chyba śnisz! Po tym co powiedziała Sakura-chan, ja… — urwał przez nagłe olśnienie. Zbliżył się do progu sypialni i z zaciekawieniem sięgnął po kunai z trójzębem. Obejrzał go wnikliwie i spojrzał na Sasuke. Sasuke klęczał jeszcze przy kanapie, odwrócony do niego tyłem. — Co was łączy? — zapytał bezpośrednio. — Co łączy ciebie i Sakurę-chan?
— Nic — odrzekł, lecz wbrew temu oświadczeniu pozostał na klęczkach, zapatrzony w Haruno. — Nic nas nie łączy. — Pokręcił głową. — Nic a nic.
A jednak, pomyślał Naruto, nie zrobiłeś nic, aby to potwierdzić, tylko wszystko, co temu zaprzecza.
Sasuke wstał powoli, bardzo powoli. Obrócił się i popatrzył na niego surowo. Naruto dłużej nie naciskał, wiedząc, że był w posiadaniu nieodkrytego w całości sekretu. Wysunął rękę, w której dzierżył kunai. Broń rozbłysła, odbijając wdzierające się przez okno światło.
— Jak to wytłumaczysz?
— Ah, to. — Sasuke zmarszczył mocniej brwi, jakby nie pojmował, skąd to nagłe zainteresowanie kawałkiem żelaza.
— Wyglądają jak te, których używał mój ojciec — Naruto nie dał mu dojść do słowa.  
— Nieprzypadkowo. Powiedzmy, że się zainspirowałem.
— Używał ich do technik czasoprzestrzennych — drążył. — Potrafił teleportować się w każde miejsce, w którym zostawiał zapieczętowane kunai.
— Wiem — odrzekł Sasuke.
— Ty tego nie potrafisz. Twoja technika teleportacyjna polega na zamianie z danym przedmiotem, w dodatku takim, który znajduje się w określonym zasięgu. Ciekawe — dodał, gdy Uchiha otwarł usta, by coś powiedzieć. — A więc wymyśliłeś podobne zastosowanie. Ciskasz kunai w wybrany cel, by natychmiast lub w razie wypadków móc teleportować się w jego miejsce. W takim razie broń musi pojawiać się dokładnie tam, gdzie byłeś poprzednio; czyli przed teleportacją — objaśnił bardziej sobie, niż samemu Sasuke, podchodząc do sypialni. Potem przykucnął u progu, orientacyjnie kładąc rękę tam, gdzie odnalazł swą zdobycz. Z twarzy Sasuke zniknął gniew. Zastąpiła go niepewność. — Idąc tą logiką — podjął Naruto — można spokojnie założyć, że zawieruszony kunai oznacza, że przedtem znajdowałeś się dokładnie w jego miejscu, czyż nie?
Sasuke spuścił wzrok, jeszcze bardziej wściekły niż poprzednio; kiedy zamierzał go skarcić za uknutą intrygę. Już wiedział. Wiedział, do czego prowadził ten monolog. Pamiętał.
— Mam rację — powiedział Naruto. Zbliżył się i oddał mu kunai. Uchiha odebrał broń i ostrzegł go jednym z tych zimnych, bezdusznych spojrzeń, które przywoływały wspomnienia ich najgorszego okresu.
Naruto zaczął się uśmiechać.
— Sasuke... — Uśmiechnął się szerzej, uszczęśliwiony odkryciem. Co prawda, nie miał pojęcia czy jego interpretacja była zgodna z prawdą, ale cokolwiek się za tym kryło, odczuł ulgę, że tamta broń, którą znalazł przy Sakurze nie służyła Sasuke po to, żeby ją skrzywdzić. Była jedynie śladem jego obecności.  
Dlatego uśmiechał się nadal, mimo że słabiej niż chwilę temu.
Jedno było jasne.
Nie tylko on czuwał przy łóżku Sakury — wtedy, w dniu, gdy wszystko się rozpoczęło. Był jedynie zamiennikiem, i to z konieczności, ponieważ nieświadomie spłoszył poprzedniego delikwenta. A ów delikwent zostawił po sobie jedynie broń i masę podejrzeń, które później ewoluowały w bezpośrednie oskarżenia.
Nie było jednak potrzeby głośno wypowiadać tych myśli. Naruto wiedział. Sasuke wiedział. Oboje wiedzieli. Tyle wystarczało.
— Idź już — odezwał się Uchiha.
Naruto poszedł.

— Ścieżka Ludzi, powiadasz?
— Nie kłam — odrzekł Erien. — To jedyna możliwość. — Nie podjął wątku, przynajmniej nie od razu. Oddał się konsumpcji śniadania, doręczonego przez zatrudnioną w rezydencji medyczkę — misce ryżu, słodkich, suszonych ikanago i zupie miso. Wszystko to zastawiało mały, niski stolik, którym wyposażyli pokoik do badań, byle tylko nieco bardziej przystosować go do roli tymczasowego zakwaterowania.
Sasuke długo zastanawiał się jak wszystko rozstrzygnąć, równocześnie nie mieszając w to Sakury, ale w rezultacie porzucił wstępne plany, polegając na własnych przekonaniach. Brednie, powtarzał sobie w chwilach zwątpienia.
Erien wysiorbał resztki zupy, przykładając miskę do ust. Gdy skończył, podniósł wzrok na Uchihę.
— Ścieżka Zwierząt, Naraka, Preta, Asury, Ludzi oraz Devy — wymienił bez trudności. — Sześć Ścieżek. Sześć umiejętności rinnegana. Dwie z nich są oparte na przywoływaniu, a więc do dyspozycji pozostały cztery; cztery, których imitacje potrafiliśmy wykonać. — Erien wstał i, ocierając usta, podszedł do kozetki, by zabrać resztę swoich ubrań. Zaczął je zakładać — białą podkoszulkę, długi, ciemny płaszcz z kapturem, skórzany pasek i parę rzemieni, którymi oplótł rękawy. — Mnie wszczepiono Ścieżkę Devy, a Ryocie Ścieżkę Asury, choć w pewnym sensie ta zdolność również wymaga przywołania, w dodatku mechanicznej zbroi, ale jak wiesz, znaleźliśmy między tym pewien kompromis.
— Wiem — potwierdził Sasuke. Ryota. A raczej cień Eriena — właśnie tak zwykł go określać, eksplorując Getsugakure. Oprócz nieodstępowania chłopaka na krok, był gotów wykonać wszystko, co mu zlecił, bez protestów i grymasów, mimo że sam Ryota miał co najmniej dwa metry wzrostu i wyglądał absurdalnie, usługując takiemu smarkaczowi. Póki co Sasuke nie wnikał w łączące ich stosunki. Póki co, pomyślał, postanawiając zbadać to dokładniej podczas wyprawy. — Przyszedł tu za tobą — dodał jeszcze. — Włóczy  się blisko bram.
Erien lekko pobladł, ale wkrótce pociągnął nosem i przybrał gniewny wyraz twarzy.
— Niech czeka. Niech się włóczy, włóczykij. Jego wola. Myślałem, że odpuści i zawróci, a tu proszę — wymamrotał i, poprawiwszy ubrania, usiadł na kozetce. — Nie dawał się przekonać. Nie rozumiał, że jesteś dla nas ostatnią szansą, a list był jedynie prezentem od losu. Dobrym omenem na przyszłość. Będzie łyso, matołowi, gdy zobaczy panienkę Sakurę. Panienka Sakura… — ożywił się. — Jak się ma panienka Sakura, Sasuke?
— Nijak — odparł krótko i jednocześnie ostro, dając mu do zrozumienia, że nie zamierza rozwlekać tematu.
— Chyba żartujesz — żachnął się Erien. — Powiedz coś więcej.
— Nie widzę powodu.
— Znowu kłamiesz. — Uklęknął na jedno kolano, sięgając po patyczki i miskę z resztkami suszonych ryb. Gdy znów usadowił się na kozetce, zaczął je podjadać. — I o ile pojmuję, dlaczego miałbyś okłamywać akurat mnie, nie rozumiem dlaczego robisz to swoim ludziom.
W milczeniu jakie zapadło, dało się słyszeć mlaskanie.
— Nie zrozum mnie źle — zaczął Erien, ale urwał, żeby przeżuć i przełknąć. — Jeśli trzeba, poręczę za twoje kłamstwa, ale w zamian oczekuję prawdy. Wróćmy więc do poprzedniego tematu, Ścieżki Ludzi — zasugerował, obserwując go badawczo — bo to jej imitacja bez wątpienia jest w posiadaniu panienki, zgadza się?
— Wyszczególniłeś cztery możliwości — zauważył Sasuke. — Ścieżki Asury i Devy odpadają. Jest jeszcze Ścieżka Preta.
— W wiosce mamy już gwardzistkę, która absorbuje czakre. Ścieżka Preta jest zatem zajęta — wyznał z irytacją. — Powiedz to wreszcie, Sasuke. Czy ona potrafi czytać w myślach?
— Potrafi — zełgał. — Wystarczy dotyk. — Twarz miał beznamiętną, ale w myślach analizował wszystkie sprzeczności. Ścieżka Ludzi rzeczywiście pozwalała wtargnąć do czyjejś głowy, a Sasuke od samego początku domyślał się, że to nią inspirowano schemat Sakury. W takim razie, dlaczego działał odwrotnie? Dlaczego w ogóle działał? Techniki o podłożu psychicznym były dość zawiłe i zawsze, bez wyjątku, wymagały czegoś w zamian. W przypadku rinnegana przeczytanie myśli upatrzonej ofiary, kosztowałoby ją życie.
Życie
— Sasuke? — Erien z zaciekawieniem przechylił głowę na bok i mlasnął. — Coś się tak zdziwił? Co to za mina?
Mina, wpierw zaskoczona, teraz sugerowała głębokie kontemplacje. Trwały dłuższy czas, aż chłopak zaczął się niecierpliwić, coraz mocniej marszcząc brwi.
— Powiem ci co zrobimy, Erien — odezwał się wreszcie Sasuke — jakiego targu dobijemy.
Erien odstawił pustą miskę, odrzucił kosmyk i podszedł bliżej, wyczekując dalszych słów. Lewy kącik jego ust drgnął w nerwowym tiku, który Sasuke uchwycił już dużo wcześniej, w Getsugakure.
— Mam dwa warunki — powiedział twardo. — Nie. Właściwie trzy.
— Warunki? — zdenerwował się chłopak. — Stawiasz mi warunki, Sasuke? To ja, mimo wszystko, trzymam cię w garści. Wstrzyknięty schemat jest jak zaraza dla shinobi Kraju Ognia, dla kunoichi pokroju panienki Sakury. Nieważne jak wielką sympatią ją darzę i kim jest w rzeczywistości, ograniczenie kontroli czakry nadal pozostanie dla niej przekleństwem, którego będzie pragnęła się pozbyć. Z kolei ty będziesz jej jedyną nadzieją. Bo to ciebie potrzebuję. Prosta transakcja i już.
— Doprawdy? — zapytał i schylił nisko głowę, nie dopowiadając nic więcej, choć nie tego oczekiwał Erien, wyraźnie dumny z argumentacji. Sasuke popatrzył na chłopca. Był wzrostu Sakury, sięgał mu do podbródka i wyglądał groteskowo z  poczuciem przewagi.
— Wiem, jakie masz możliwości — Erien spoważniał. — Możesz wydać mnie królowi i zdradzić, że napadłem jednego z waszych ludzi. Możesz tak zrobić, jak najbardziej. Ale król ponowi poprzednią ofertę, zechce dokonać transakcji, tak jak ja. Pełnomocnictwo w konflikacje z Krajem Śniegu w zamian za uregulowanie czakry panienki Sakury. Pełnomocnictwo, które będzie polegać na mordowaniu. — Chłopiec spuścił wzrok i zamilkł na chwilę, pogrążając się w myślach. — A ty nie możesz pozwolić sobie na żaden zły ruch, czyż nie? — zapytał. — Jesteś pod nadzorem. Masz na swoim koncie coś na podobieństwo wyroku w zawieszeniu. Jeden błąd i przyjdzie ci zapłacić za wszystkie zbrodnie.
— Wiem — powiedział krótko Uchiha.
— W takim razie możesz zgłosić mój występek i prowadzone eksperymentu daimyō pięciu największych nacji. Prawdopodobnie zainterweniują.
— Prawdopodobnie — zawtórował mu Sasuke.
— Ostatnia, trzecia możliwość — zaczął i sięgnął po coś, leżącego na kozetce — to dwa miliony  ryō. — Założył kolejno czarne, skórzane rękawiczki, naciągając je aż po łokcie. — Dwa miliony ryō, Sasuke. Wystarczy znaleźć babkę. Teraz i ty masz ku temu powód.
— Trzy możliwości, trzy warunki — powiedział Sasuke, panując nad głosem i zmęczeniem. — Jeśli zgodzisz się chociażby na jeden, ułatwisz naszą współpracę.
Erien widocznie był zbyt ciekawski, bo szybko odpuścił.
— Gadaj.
— Pierwszy: Sakura nie wie, że potrafi czytać w myślach. Chcę, żeby tak zostało.
— Ach, rozumiem — powiedział z lekkim uśmiechem i wziął się pod boki. — Wychodzi na to, że dobrze myślałem. To dlatego ostatnio tak uważnie pilnowałeś, aby nikt nie tknął panienki. Ale chwila, moment. — Uniósł jedną brew.
— Co?
— Jakim cudem panienka nie ma o niczym pojęcia? Musiała kogoś dotknąć, skoro…
— Dotknęła mnie — ujawnił Sasuke i na poczekaniu wymyślił jak logicznie z tego wybrnąć. — Kazałem się jej skoncentrować, żeby ustalić do czego jest zdolna. Wszystko wyszło na jaw, ale użyłem rinnegana.
— Co przez to rozumiesz?
— Wprowadziłem ją w genjutsu. Po tym zabiegu zwykle się nie pamięta, co miało miejsce na chwilę przed zastosowaniem techniki — skłamał.
— Ale wystarczy, że kogoś dotknie i....
— Nie. Logicznie rzecz biorąc, gdy nie jest się świadomym jakieś umiejętności, nie da się jej wykorzystać. Póki co, zapomniała o tamtym incydencie i jest przekonana, że ma zablokowaną czakrę. I tyle.
— Mistrz manipulacji, a jakże — podsumował go Erien. Sasuke uważał to za żenujące i, prawdę mówiąc, miał po dziurki w nosie strzeżenia prywatności Sakury, lecz z drugiej strony, myśl, że mogłaby obnażać się z sekretów przed kimś innym poza nim, przerażała go aż zanadto. Więc brnął w te kłamstwa, ile się dało. — Czyli, dopóki babka nie poda jej serum, ograniczyć dotykanie panienki do koniecznego minimum? — upewnił się chłopak, na co Sasuke po prostu przytaknął. — Ten układ wydaje się fair. Jej… zdolność do odczytywania myśli byłaby… niewygodna. Rozumiem. I niech będzie. Zgadzam się. Dziwi mnie tylko jedna rzecz.
— To znaczy?
— Nie oszukujmy się, czytanie w myślach to super sprawa. Nie rozumiem zatem, czemu fiolka została w laboratorium jako ostatnia.
— Bo to mało użyteczne. W prawdziwej walce wręcz nieczęsto jesteś w stanie dotknąć przeciwnika — podsunął Uchiha — a już szczególnie nie na tyle długo, aby wyczytać jego strategię.
— Może masz rację. — Erien potarł brodę. — Dobra. Drugi warunek?
— Kiedy wasza sytuacja polityczna złagodnieje, natychmiast kończycie wszystkie eksperymenty, co do jednego.
— W porządku — odparł niepewnie, jakby niedowierzając, że akceptuje wszystko z taką łatwością. — Zaostrzyli doświadczenia na czakrze głównie przez konflikt z Krajem Śniegu, więc na ten warunek też mogę przystać. Jaki jest trzeci?
Na chwilę zrobiło się cicho.
— Wasza przepowiednia — zaczął. — Zrób, co w twojej mocy, żeby się ziściła.

— Panie, widać pana!
— A bo co? Przecież ja się nie chowam! — Mężczyzna splunął między źdźbła, porastające obszar wzdłuż ziemistej ścieżki, która prowadziła do bram wioski. Po ostatniej ulewie była cała ubłocona i rozmokła. — Rozglądam się tylko i już! Wielka mi rzecz! — zawołał.
— Za krzaki i drzewa pan wlazł! Pokazać się! Natychmiast!
— Już się pokazywałem! Na co komu drugi raz mnie oglądać?
— Pokazać się! — powtórzył ostro wartownik, ale przez dłuższą chwilę nic się nie działo. Ryota wyjrzał ostrożnie zza drzewa, strącił gałęzie, które utrudniałyby widoczność. Powoli się ściemniało, ale zapalono już pochodnie przytwierdzone w szeregu do muru. — Cholerny wrzód na dupie — usłyszał. Mimo że słowa ewidentnie tyczyły się jego osoby, zostały skierowane do drugiego strażnika.
Ryota podszedł bliżej, przedzierając się przez krzewy. Nogi podnosił wysoko, kroki stawiał szerokie.
— W mordę — mruknął. Pozostał w ukryciu. — Ja wam dam wrzód na dupie. Ja wam dam.
— Ty tam! Wyłaź, mówię!
— Ani mi się śni!
— T-to… To jest niepokojenie wartowników!
— Może. Ale nie przestępstwo! Mogę się tu szwędać, ile dusza zapragnie. Ten teren nie należy do waszej zakichanej wioski!
— Ty…!
— Zachowuj się. — Partner trzepnął strażnika w głowę. — Uchiha idzie.
— Gdzie? Gdzie? — Ryota wyskoczył na ścieżkę, wprost do błota, które obryzgało mu spodnie. Jego buty zapadły się lekko w grząskim gruncie. — Ooo, w mordę! — ryknął.
Mężczyźni przy bramie przywarli sztywno do jednego z dwojga czterometrowych wrót i zastygli, ustawiwszy się w pozycji na baczność. Ryocie cisnęło się na usta mnóstwo pytań, ale okazał tę samą uniżoność, co strażnicy i zaczekał, aż Sasuke Uchiha ukaże się mu w całości. W końcu wynurzył się zza murowego obudowania wioski; groźny, zrównoważony, w czarnej pelerynie, ze spojrzeniem przyprawiającym o dreszcze i wręcz deprymującą pewnością siebie.
— Sasuke. — Ryota podszedł bliżej. Spotkali się na granicy pomiędzy obszarem autonomicznym, a terytorium należącym prawnie do Konohagakure.  Nad ich głową znajdowała się przytwierdzona do muru kamienna płyta z wykutym godłem wioski. — Erien bezpieczny? — zapytał od razu. — Powiedz, że bezpieczny. Powiedz, że nic mu nie zrobiliście, błagam!
Sasuke obrócił się ku wartownikom.
— Sprawiał problemy?
Jeden zaprzeczył, ale drugi, ten młodszy i nerwowy, zdecydowanie pokiwał głową.  
— Co robił? — dopytywał Uchiha.
— Przede wszystkim był tutaj. — Strażnik poprawił wojskową kamizelkę, element tutejszego munduru shinobi. Wyglądał na zadowolonego z siebie, jakby przysłużył się wyższej sprawie. — Był i jest nadal. Od wczoraj. Kręci się tu natrętnie, bez konkretnego powodu. A do wioski go nie wpuścimy, po moim trupie! Dobrze, że Hokage tego zabronił! Cuchnie tu jakimś spiskiem na kilometr. On coś kombinuje, mówię wam!
— Gówno mnie obchodzi ta zakichana wioska! — odszczęknął się Ryota. — I mam powód. Mam powód, żeby kręcić się w pobliżu. Sasuke? Sasuke, spójrz na mnie. Powiedz. Powiedz, co dzieje się z Erienem! Wziął, berbeć, fiolkę i zwiał, gdzie pieprz rośnie! Dobrze, że się chociaż wygadał, co planuje, to można było interweniować.
— Nie przyszedłeś sam, prawda?
— Co?
— Za Erienem. — Sasuke ruchem głowy odrzucił grzywkę, nachodzącą na lewe oko z rinneganem. — Masz ze sobą wsparcie.
— Nie, absolutnie! Przyszedłem w pojedynkę. Sam. Samiuteńki! — zapewniał Ryota, a gdy spostrzegł, że go to nie przekonuje, uderzył się w pierś: — Przyrzekam, Sasuke! Na mój dom, na Getsugakure, na księżyc. W mordę, przyrzekam! Szczerze!
Sasuke prychnął, kręcąc głową.
— Wam naprawdę wydaje się, że jesteście niepokonani. Albo głęboko wierzycie w dobrą fortunę.
— O czym ty mówisz?
— Zapuścić się samemu na obce terytoria z obywatelstwem kraju, który nie należy do Wielkiej Piątki to czysta głupota.
— A skąd on jest? — zaciekawił się młody wartownik. Drugi upomniał go, trącając łokciem. — No co? Chłop jak dąb, ale jakiś taki strachliwy. I żadnej opaski, dowódco. No popatrz. A jeszcze każą mieć na niego oko, zamiast przepędzić.
— Wróćcie na wasze stanowisko — powiedział Sasuke i wskazał na biurko z zadaszeniem, które Ryota widział jedynie połowiczne, ponieważ ukrywało się za murami, w środku wioski.
Wartownicy obejrzeli ich nieufnie i odeszli. Sasuke westchnął.
— Wasz król wie?
— Hę?
— O fiolce.
— Wie — odrzekł Ryota.
— I wysłał cię tu w pojedynkę, powiadasz?
Potwierdził skinieniem głowy.
— Za fiolką czy Erienem?
— Co?
— Twoim celem było odzyskanie fiolki czy Eriena?
Ryota milczał.
— Obydwu — powiedział wreszcie, pilnując, by ani na moment nie oderwać wzroku od Uchihy — jego nastawienie wciąż pozostawało sceptycznie, więc Ryota zdecydował się zadać następne pytania, byle szybko: — Sasuke?
— Hm?
— Wstrzyknął...?
Sasuke popatrzył na niego, jakby to on dysponował ampułkostrzykawką, gotową do natychmiastowego zaaplikowania; jakby zawinił i był za wszystko odpowiedzialny.
— Wstrzyknął — potwierdził nagle. Zamknął oczy i głęboko odetchnął.
— W mordę. — Przeraził się Ryota. — Mówiłem mu, że to głupie! I niehonorowe! Odmowa to odmowa i trzeba się z nią pogodzić! Przekonywałem, że poradzi sobie bez ciebie; że to też przecież możliwe! Głupi berbeć, niech no ja go… Sasuke? Twojej kobiecie? Tej od listu?
— Tak.
— I co? Co z nią?
— Nie twój interes. — Jak zawsze, w głosie Uchihy nie uchwycił złości, która by to zaostrzała. To był zwyczajny, rzeczowy ton, którym przekazywano informacje.
— A-ale… jak mu się udało? To kunoichi? Musi być — osądził. — W końcu jest twoją kobietą! A ten berbeć i tak…
Sasuke otworzył szerzej oczy i nagle się rozjuszył.
— Zgoda, zgoda! — Ryota wyciągnął przed siebie ręce, żeby w razie potrzeby móc się obronić. — O nic nie pytam! Nie mój interes! W mordę, nie strasz mnie. Coś się tak wzburzył?
Sasuke nie odpowiedział. Głęboko nad czymś rozmyślał ze spojrzeniem wbitym w grunt. Miał czerwony nos i policzki. Ryota, dostrzegłszy to, skulił się z zimna — był zziębnięty po zeszłej nocy w namiocie i niepocieszony wizją następnej. Chociaż wiosna zbliżała się wielkimi krokami, zima nieprędko zamierzała ustąpić, częstując ich swoimi ostatkami. Kiedy podróżował do Konohagakure, zdarzały się nawet mrozy — te wstrętne, szczypiące.
— Chłodno tu — zagadnął Uchihę. — No i pogoda do dupy! Zabrałem ze sobą parę puszek czerwonej fasoli, ale… Bywa nieprzewidywalnie. Rozumiesz, nie? Wiem, strażnicy mówili, że kazałeś mi czekać, ale… Wielkolud ze mnie. Siedem stóp wysokości, wiedziałeś? No i podjadać lubię. Namiot mi przemókł. Dziurę miałem. Manierka też już prawie pusta, a do strumyka kilka godzina marszu. Szablę mi skonfiskowano, to i upolować coś bieda. Nie wiem czy…
— O świcie wracamy.
— Co?
— O świcie — Sasuke odwrócił się — bądź gotowy.
Ryota wiedział, że tak się nie godzi, mimo to wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu.
— Pomożesz nam? — zawołał za nim, ponieważ Uchiha zaczął oddalać się w głąb wioski bez dodatkowych komentarzy. Ruchem głowy dał sygnał strażnikom, by przepędzili Ryotę z powrotem do jego obozowiska. Mężczyźni wkroczyli na ścieżkę i zastąpili mu drogę. — Sasuke! — ryknął. — Naprawdę nam pomożesz? Moment, panie! Nie targaj tak! O, w mordę. Ha, ha! — zaśmiał się. — Pomoże nam! — Potem spojrzał na młodego wartownika, który odciągał go od wrót. — Dobra, puszczaj! — warknął. — Pójdę sam!
Strażnik puścił, ale nie ruszył się z miejsca. Mruknął coś do drugiego o tym, jakim wariatem przyszło im się zajmować. Ryota, niezrażony, tanecznym krokiem ruszył ku obozowisku, odwracając się tylko raz; tylko po to, żeby ujrzeć kontur sylwetki Uchihy, nieostry i niknący w zapadającym zmroku.

Gdy wrócił, usłyszał zgrzytnięcie nóżek taboretu o podłogę. Powoli zamknął za sobą drzwi i pozbywszy się peleryny, zawiesił ją na wieszaku, równocześnie wypatrując Sakury. Ostatnio zakradła się do sieni; udawała, że na niego nie patrzy. Ale patrzyła. Bez słowa. Głowę miała opuszczoną i podrzuciła ją dopiero wtedy, gdy ją ominął. Zaproponowała wspólną kolację — rozbełtane, usmażone jajka z sosem sojowym — lecz Sasuke odmówił. Zniknął w sypialni i zasnął z pustym żołądkiem.
Dzisiaj natrafił na nią przy stole, zamarzłą w półkroku, przebraną w biały podkoszulek i szerokie rybaczki do spania. Jej kontur wyostrzało światło kinkietu, które miała za sobą. Stała w sposób, który pamiętał jeszcze zza czasów genina: drobne, niepozorne dłonie zacisnęła w pięści, układając na klatce piersiowej, kolana miała niemal złączone, a stopy skierowane do wewnątrz. Mimo tej niegroźnej, wręcz pokornej postawy, w jej oczach gorzał upór.
— Sasuke-kun — powiedziała niewyraźnie.
Dokończył ich rytuał.
— Sakura.
Potem nie odzywali się do siebie blisko dwie minuty. Sakura opuściła głowę — tak jak ostatnim razem, więc najwidoczniej przypuściła, że — tak jak ostatnim razem — Sasuke potraktuje ją z góry i odejdzie, nie zaszczycając choćby słowem albo przelotnym spojrzeniem. Zerknęła na niego w końcu, wyczuwając, że bezczynność Uchihy trwała stanowczo za długo, a spojrzenie, którego miała z założenia nie dostać, wwiercało się w nią natarczywie.
Na twarzy Sakury błąkało się niezrozumienie, lecz mimo to o nic nie zapytała, czekając na rozwój zdarzeń. Sasuke pod pewnymi względami był jej za to wdzięczny. Czuł się bezpieczniej, mogąc ją bezkarnie obserwować; bez konieczności uzasadniania tej zachcianki.   
Odchylił głowę na prawą stronę; nieśpiesznie, niejednoznacznie.
Sakura wciąż czekała.
— To oznacza, że masz podejść — powiedział. — Gdy tylko tak zrobię, podchodzisz do mnie. Zawsze.
Zrobiła krok w jego stronę.
— Bliżej — sprecyzował.
Nie patrzyła mu w oczy. Szła dalej, posłusznie, powoli, póki nie odgrodził ich od siebie ostatni metr.
— Bliżej.
— Nie — szepnęła.
Zniecierpliwiony, samodzielnie pokonał tę odległość. Sięgnął po jej rękę, owijając palcami nadgarstek Sakury, dotykając. Musiał. Przede wszystkim mógł. Mógł wedrzeć się do jej głowy oraz wyskubać stamtąd każdą pojedynczą myśl; odkrył tę zdolność, strzegł, nie pisnął słówkiem i jak dotąd nikt, poza nim, nie poznał tajemnicy Sakury. Należała do niego. Ta i każda inna.
Sakura wciąż nie unosząc głowy, starała się uwolnić, lecz jej licha, wyzuta z czakry siła nie mogła konkurować z chwytem Sasuke. Potem naparła dłonią na jego tors, usiłując odepchnąć, jednak to także nie przyniosło żadnych korzyści. Nieskrępowana ręka powoli opadła wzdłuż ciała.
— Puść mnie — poprosiła cicho.
Poddała się.
Stali, w zupełnym milczeniu, w ciszy. Sakura podniosła na niego wzrok. On odpowiedział zimnym spojrzeniem, po czym przymknął oczy, będąc już na wpół spętany przez jej umysł.
Przerażał ją. Zadziwiał. Nie znała jego prawdziwych intencji, ale przeczuwała, że są jej wrogie. Unikała jego oczu, przestraszona tym, że znów mógłby pozbawić ją świadomości, uciec od pytań i oskarżeń. Dlatego nic nie mówiła, nie nagabywała. Bała się. Bała się, że odeśle ją do kolejnego genjutsu, rozwścieczony potokiem słów, które szukały z niej ujścia. Bała się, że znów nic nie zje przed snem; że zniknie za drzwiami sypialni, wymigując się od rozmowy; że będzie oddalał się od niej coraz bardziej i bardziej, a jego wyczekiwany powrót stanie się dla niej koszmarem.
Sasuke zaczął niespokojnie oddychać. Czuł, że drżą mu ramiona. Dotykanie Sakury było dość osobliwym wrażeniem; zapychało głowę, wypełniało emocjami, do których normalnie nie miał powodu; obcymi myślami, z którymi się nie utożsamiał. Przedziwne, przeczące naturze uczucie.
Chciał więcej.
Otworzył oczy. Z ociąganiem. Był pewien, że, spoglądając w dół, ujrzy jej zalęknioną twarz.
Boję się.
Boję się, Sasuke-kun.
— Powiedz mi — zaczął, przerywając długie milczenie — jak mu się udało?
— O czym ty mówisz? — spytała z wielkimi oczami. Wpatrywały się w niego i nagle zrobiły się jeszcze większę. Sasuke wyczuł jak gwałtownie przenika ją strach — ostry i paraliżujący. Sakura odskoczyła, ale jej nadgarstek pozostał uwięziony. Sapnęła gniewnie, gdy zwiększył siłę ucisku.
To nie Sasuke-kun.
Zaskoczyła go, ale nie dał się zwieść. Przyciągnął ją bliżej, aż uderzyła czołem w jego obojczyk. Zaklęła pod nosem, wycofała się. Sasuke powtórzył poprzednią czynność, przy okazji chłonąć wszystko to, co miała w swoim środku. Bezsilność związaną z brakiem czakry. Narastający lęk, niemal paniczny. To nie Sasuke-kun. To nie Sasuke-kun.
— Kim jesteś?! — ryknęła przenikliwie. Znów się odsunęła. A Sasuke znów ją do siebie przyciągnął. — To... ty?
Erien?
Natknął się na jej wzrok. Szmaragdowe oczy szkliły się w świetle od łez. Chciał ją uspokoić, udowodnić, że to w rzeczywistości on, jedyny i prawdziwy, ale wtedy zobaczył obrazy, których chciał; chciał ich, odkąd zapytał — jak cię przechytrzył? — a ona uznała to za nieistotne; odkąd Ryota głowił się, jakim cudem amator, w dodatku ograniczony działaniem czakry, zmylił doświadczoną kunoichi.
Ujrzał to wszystko niczym własne wspomnienia. Sakura ożywiła je w pamięci na myśl, że po raz kolejny mogłaby mieć styczność z fałszywym Sasuke — Erienem, wykorzystującym technikę transformacji. Widział przebłyski, nakładające się na siebie obrazy — wierzba, potężna, z rozgałęzioną koroną, pnąca się do góry. Potem on, nieprawdziwy — oparty o pień, w czarnej pelerynie, z beznamiętną twarzą, włosami zaczesanymi na… prawe oko. Prawe oko, nie lewe. Nabrał cię, Sakura, pomyślał Sasuke. Nabrał cię taką nieudolną kopią, cholera. Nieudolna kopia stawała się coraz bliższa, coraz wyraźniejsza. Erien, pod postacią Sasuke, stanął naprzeciwko Haruno, wypowiedział jej imię.
A potem pocałował.
Sasuke nie interesowała już dalsza część inscenizacji, odtwarzanej w jego głowie. Zdążył dowiedzieć się, że Sakura odepchnęła Eriena, ale zbyt późno, by mógł to zaakceptować, stało się to bowiem dopiero wtedy, gdy chłopiec, usypiając jej czujność nagłym pocałunkiem, wbił igłę z zawartością ampułki.
Uchiha puścił nadgarstek Sakury. Wszystko poznikało, przycichło. Wszystko, poza głosem Eriena.
Sądziłem, że jesteście kochankami.
Szlag by go.
Sakura zatoczyła się do tyłu, zdziwiona końcem ich szamotaniny. Stanąwszy w rozkroku, przetarła oczy, pociągnęła nosem i wystawiła pięści, żeby móc odeprzeć ewentualny atak.
— Teraz udajesz, że potrafisz rozpoznać techniki transformacyjne? — powiedział do niej oschle.
Przez krótką chwilę po prostu się na niego gapiła. Potem opuściła ręce, rozprostowała palce.
— Sasuke-kun…
— To ja — syknął.
— Dlaczego… — zaczęła z goryczą w głosie — dlaczego tak się zachowujesz?
— Dlaczego, będąc jōninem, nabierasz się na jedną z podstawowych technik? — zapytał, robiąc się zły. — Dlaczego jesteś na tyle nieuważna, żeby nie zauważyć… — uciął i zacisnął usta. Nie mógł skrytykować amatorszczyzny, jaką odstawił Erien, gdy go kopiował. Nie mógł wytknąć jej tylu rzeczy, mimo przemożnych chęci, mimo piekącej, ostrej wściekłości, którą odczuwał.
Sakura pokręciła głową, otrząsnęła się. W jej oczach zapłonęło to, co spostrzegł na początku. Upór. Przyglądając się dziewczynie, naraz go oświeciło. Zrozumiał bowiem, dlaczego, ilekroć się widzieli, prosiła o pocałunek. W dość głupawy sposób sprawdzała czy nie jest zamaskowaną fałszywką.
Teraz i on pokręcił głową, zupełnie odruchowo, zdziwiony absurdalną metodą.
Ruszył ku sypialni.
— Zaczekaj. — Sakura powstrzymała go, ściskając oburącz ubranie Sasuke. Nie obejrzał się za siebie ani nie odwrócił. — Wiem, że jesteś na mnie wściekły, ale proszę, Sasuke-kun… porozmawiajmy. Chodź, zjedz ze mną.
— Wybij to sobie z głowy.
— Jesteś głodny.
— Nie jestem — skłamał.
— Mógłbyś — odezwała się silniejszym głosem — powiedzieć mi coś więcej. O eksperymentach, o Kraju Księżyca… o Erienie.
Obrócił się gwałtownie w stronę Sakury. Materiał jego tuniki wyślizgnął się jej z rąk. Przejrzała go. Zakryła dłońmi oczy, chroniąc je przed zdolnościami rinnegana. Sasuke zaklął.
— Co to za technika, którą potrafię wykonać? — spytała powoli. — Wiesz, prawda? Naruto mówił, że jest jedna. I tylko ona. Tylko ją będę w stanie użyć. Muszę się dowiedzieć. Muszę coś potrafić. Nie mogę nic nie potrafić, Sasuke-kun.
— Idź spać — powiedział zimno. — Bądź gotowa o świcie.
— Nie ma mowy. Zjedzmy. Porozmawiajmy.
Sasuke nie zamierzał zaczynać następnej szarpaniny, w dodatku z jedną sprawną ręką do dyspozycji. Nie zamierzał również krzywdzić Sakury, pomagając sobie czakrą. Znów skierował kroki do sypialni, chociaż wiedział, że daleko nie zajdzie.  
Wedle przypuszczeń, Sakura dogoniła go i stanęła mu na drodze. Nie zasłaniała już oczu. Tym razem po prostu je zamknęła. Tylko zmarszczone brwi uświadomiły mu, że patrzyłaby teraz złowrogo, gdyby mogła.
— Powiedz, co potrafię.
— Nic — warknął. — Nic nie potrafisz. I teraz, i przedtem, jako jōnin. Utrata czakry w żaden sposób ci nie zaszkodzi, skoro wcześniej nie robiłaś z niej użytku.
Sakura zapowietrzyła się z wrażenia. Ugodził ją tymi słowami bardziej niż oczekiwał.
— Nic nie rozumiesz, Sasuke-kun. Nic a nic — wycedziła przez zęby, chociaż wyraz jej twarzy sugerował chęć krzyku. — Nie rozumiesz, jak to jest… widzieć ciebie. Po tylu dniach… Ja… — Otworzyła oczy. Była zbyt przejęta, by stale unikać mocy rinnegana. Chwila nieuwagi. Szansa. Szansa, którą Sasuke przegapił. Sakura skurczyła się, pochylając głowę, ukrywając twarz za kurtyną różowych włosów. — Jestem teraz częścią eksperymentu — wymamrotała. — Wobec tego mam prawo — wręcz obowiązek — dowiedzieć się o tym czegoś więcej. Ty wiesz. Ty wiesz coś więcej, Sasuke-kun.
Sasuke był na granicy wytrzymałości. Żałował, że uległ; że ją dotknął; że skwapliwie przyjął wspomnienie, które Sakura nakreśliła w głowie, zupełnie nieświadoma, jak bardzo się przed nim demaskuje. Bo on też był nieświadomy. Nieświadomy, że ów wspomnienie tak go poruszy.
Wspomnienie.
Cudza, obca retrospekcja, którą sobie przywłaszczył.
Jestem złodziejem, pomyślał zaskoczony. Złodziejem jej myśli. Kradnę każdą: co do jednej.
— Sakura. — Uniósł jej podbródek. Zobaczył to po raz kolejny: wielkie oczy. Szmaragdowe, lśniące, osłupiałe. W jednym z nich odbijał się fiolet rinnegana — kolor jego oka robił się intensywniejszy, zaczynał pobłyskiwać, kiedy Sasuke skupiał w nim czakrę. Miał uśpić Haruno, ale odkładał tę chwilę w czasie. Jeszcze nie. Jeszcze. Jeszcze.
Sakura przeczuwała, co się szykuje i nie stawiała na oporu. Wyglądała na pogodzoną z nieuniknionym. Jej spojrzenie stało się nasrożone, groźnie. Wszczepiła rękę w materiał na przegubie jego ramienia. Ściskała. Nie odpychała. Taka drobna dłoń. Taka słaba. I ona. Taka niska. Malutka.
Dosyć.
Sasuke przywołał moc rinnegana. Odwrócił wzrok, gdy Sakura upadała na podłogę. Schylił głowę. Westchnął. Lubił wzdychać. Wzdychanie powstrzymywało go przed dopytywaniem samego siebie: dlaczego? Dlaczego tak? Dlaczego nie inaczej? Najgorszym było to, że, gdyby tylko głębiej się zastanowił, mógłby dociec prawdy.
Więc nie wolno mu było się zastanawiać. Absolutnie.
Przekroczył nieprzytomną dziewczynę. Nie patrzył, żeby niczego nie zapamiętać; żeby nie rozmyślać, nie śnić. Wszedł do sypialni, zamknął za sobą drzwi i zrobił pierwszą rzecz, która była zgodna z wczorajszym scenariuszem.
Zasnął z pustym żołądkiem.

12 komentarzy:

  1. Akemii, cieszę się, że znalazłam tego bloga i zamierzam zostać do końca tej historii, zaintrygowałaś mnie. Przyznaję, że zachowanie Sakury jest dla mnie całkowicie irytujące i niezrozumiałe ale mam zaufanie do twojej twórczości i wiem, że fabuła jest na pewno odpowiednio przemyślana a każdy szczegół będzie tutaj miał znaczenie w kolejnych rozdziałach. Zawsze staram się jakoś utożsamić z bohaterem aby lepiej zrozumieć jego postępowanie ale Sakura w mojej opini zachowuje się jak bezradne, żałosne dziecko. Nie wiem jak bardzo trzeba kochać aby zgadzać się na takie traktowanie i nie wiem jak bardzo trzeba być naiwnym żeby dać się podejść tak głupiemu listowi od NibySasuke. Co miała w głowie sądząc, że Uchiha, który ignorował każdy jej list i traktował jak śmiecia od zawsze to właśnie z nią zamierzał spotkać się jako pierwszą? A nawet jeśli by chciał dlaczego duma pozwoliła jej pójść na to spotkanie? Nie myśl,że cię tutaj jakoś surowo krytykuję, nic z tych rzeczy. Po prostu nie rozumiem. Wracam raz po raz do tego rozdziału i staram się to wszystko jakoś ogarnąć ale wiem, że nic nowego już nie wymyślę. Co do pozostałych bohaterów: Naruto jest dokładnie taki jaki powinien być, wszystko mi się w nim podoba. Sasuke, cóż. Dziwny i przerażający. Nie wytrzymałabym z nim w jednym pomieszczeniu nawet pół dnia, ze strachu zwiałabym na drugi koniec świata. Nie mogę się doczekać rozwinięcia tej historii i cieszę się, że zostałam choć po pierwszych rozdziałach nie zamierzałam czytać tego bloga bo Sakura swoimi żałosnymi prośbami o pocałunek doprowadziła mnie do szewskiej pasji :) Życzę ci bardzo dużo zapału w tworzeniu tej historii i czekam na kolejną część. Postaram się zawsze coś po sobie zostawić, bo wiem jakie to ważne by czytelnicy się odzywali. Dzięki temu wiesz, że nie piszesz w pustkę. Wierzę, że ten blog niesamowicie się rozrośnie i odniesie sukces. Czekam i trzymam mocno kciuki! Pozdrawiam, S.

    OdpowiedzUsuń
  2. Robi się coraz ciekawiej.
    Co ta Sakura sobie myślała? Czy naprawdę mogła być aż tak zaskoczona i szczęśliwa, że nie rozpoznała tak banalnej techniki, pozwalając się jeszcze pocałować? Sakura, serio? Dlatego też coś mi tu odrobinę śmierdzi. xD

    Nie zaprzeczył! Sasuke nie zaprzeczył, gdy Ryota określił Sakurę mianem "jego kobiety". Co więcej, jego reakcja na to wspomnienie... może w większości to frustracja spowodowana naiwnością Sakury, ale zajechało również zazdrością.

    Dobra, ale teraz coś, co najbardziej mnie tutaj intryguje. Podejrzewam, że fiolka nie została jako ostatnia ze względu na swoją bezużyteczność. Wydaje mi się, że jest zupełnie na odwrót. Może w walce faktycznie umiejętność czytania w myślach przez dotyk nie sprawdziłaby się, ale naprawdę męczy mnie przeczucie, że to nie z tego powodu ta fiolka nie została do tej pory wykorzystana.
    Coś tu się kroi.

    Czekam na piąteczkę.
    Pozdrawiam. ♥

    OdpowiedzUsuń
  3. Juz poraz trzeci pisze komentarz do tego posta tylko dlatego ze mam tak wiele uczuć co do tych wszystkich sytuacji i co do informacji jakie nam wlalas do głowy.

    Naruto próbujący dociec co jest między Haruno i Uchiha. Te jego o dziwo prawie udolne próby wyciagniecia informacji od Sasuke na ten temat. I to cholezne zdanie w ktorym Sasuke jasno daje do zrozumienia ze Tylko On moze Ją dotykac i niky wiecej . I To podkreslenie nidgy wiecej. Sposob w jaki "walczy"z Naruto jak o cos Najcenniejszego w swoim zyciu. I tu nawet bez slow mozna to zauwazyc.

    Sakura ktora zostala z niczym i to doslownie. Piepszony Uchiha ! Gat nienawidze go czasem. Kiedy mowi, ze nigdy nie potrafila dobrze wykorzystac swoich zdolnosci i nie ma dla niego znaczenia teraz czy przedtem. Zawsze byla wedlug niego bezuzyteczna. Sytuacja w ktorej traktuje ja jak dziw## , tresuje ja zeby podchodzila do niego "za każdym razem" kiedy skinie glowa . Kiedy sa sami on traktuje ja gorzej jak smiecia. Wtedy mam ochote go nazwac ch#### bez serca.

    Ale! Mam nadzieje ze mu ciezko. Ciazko od nadmiaru uczuc jakie ma w.sobie Haruno a jakie on chcac lub nie musi odkryć by zorientowac sie co sie wydazylo i jak . Cieszy mnie to , naprawde cieszy bo moze zrozumie (a jak nie to w pewnym momencie sie zadreczy) co ta dziewczyna przerzywa prze najmniejszy jego dotyk, spojrzenie, skinienie ręki, czy slowo . A nie powiedzenie Haruno o jej zdolnosci jest dla jego bezpieczeństwa wie ze ona, bedzie probowac wdzierac sie do jego glowy , ze nauczy sie w jakis sposob dzialac dwukierunkowo.
    Sakura jest tak bardzo stlamszona tym.co sie dzieje z jej zyciem ze juz po woli nie chce nic, odpuszcza , umiera sama w sobie, przez to zgadza sie na wszystko , nawet na upokarzanie sie przed Uchiha .

    Najbardziej intymne SS jakie czytałam.
    Z bledami ale pozna pora wiec Akemi przymknij na to oko . 💚💋😇 zycze weny i czekam niecierpliwie !

    OdpowiedzUsuń
  4. Akemii jak ja się cieszę, że wróciłaś !Byłam Twoją wierną czytelniczką. Przeczytane wszystkie opowiadania i nadal czekam na rozdział na get around this ;p . Dziewczyno masz wielki talent ! Cieszyłam się jak głupia, gdy zobaczyłam post u Sheeiren o Tobie. A rozdział jak zwykle mnie nie zawiódł. Bardzo zaciekawiła mnie fabula tylko troszkę denerwuje mnie zachowanie Sakury jest taka naiwna i czasami taka irytująca. Ale i tak ją wielbię. No nic czekam na następny mam nadzieję, że będzie jakoś niedługo. :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Wow, super nocia, czekam na nexxxt ♥

    ㅋㅋㅋㅋㅋㅋㅋㅋㅋㅋㅋㅋㅋ

    OdpowiedzUsuń
  6. Całkowicie od nowa piszesz..
    Zdaje się, że tylko postać Eriena została. :)
    Bardzo mi się podoba, jest naprawdę świetnie napisane. Jestem z Tobą i Twoją twórczością całym sercem.
    Pozdrawiam! :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Jestem pod wrażeniem!

    OdpowiedzUsuń
  8. To jest świetne

    OdpowiedzUsuń
  9. Myślę, ciągle kombinuje jak potoczą się dalej losy bohaterów. Opcji tysiąc, lecz czekam na oryginał :*

    OdpowiedzUsuń
  10. Blagam Cie Akemi dodaj cos 😢 Jestes mistrzem trzymania mnie za gardło... Serce sie kraja ze tu rozdziału nowego brak ...

    OdpowiedzUsuń
  11. XDXDXDXDXDXD
    Ok, to nie seksalne jutsu.

    OdpowiedzUsuń