9/13/2017

Chapter Six





Patrzyła na dłoń, która zaciskała się na ramieniu; smukłą i wielką, ukrytą w rękawiczkach bez palców. Przedtem zerkała w górę, ale po spotkaniu czarnych oczu nie odważyła się zrobić tego po raz drugi.
Żadne z nich się poruszyło ani nie odezwało, choć czas mijał — minuta za minutą. Sakura wdychała zapach Uchihy, który otoczył ją z każdej strony. Uległa krótkiej, nieracjonalnej nostalgii, bo przecież jej Sasuke nigdy wcześniej tak nie pachniał; nie pachniał lasem, tymi wszystkimi podróżami, które zdołał odbyć. Pachniał…
Tego Sakura nie pamiętała.
Nagle okrążył ją i stanął naprzeciwko. Niemal upadła, utraciwszy go jako oparcie. Gdy się zataczała, Sasuke pomógł jej zachować równowagę, jeszcze raz dotykając ramienia. Ściągnął jej plecak i postawił obok. Sakura w ciszy obserwowała jego ruchy, tocząc walkę z nasilającym się osłabieniem. Jej powieki samoistnie opadały w dół i musiała wkładać dużo wysiłku w to, aby pozostały otwarte; aby mieć oko na Uchihę.
— Jak ty… — zaczęła szeptem, ale brakło jej sił na uformowanie reszty pytań. Dłoń Sasuke zawędrowała dalej, na plecy Sakury, wywierając delikatny napór. Czuła, że osuwa się w dół; że lada chwila wpadnie w ramiona Sasuke — chorowita, rozpalona od gorączki, niezdolna do obrony, zasypiając sama, tym razem nie było nawet potrzeby użycia rinnegana.
Wtedy, niespodziewanie, Uchiha uklęknął na jedno kolano, a gdy Sakura zawisła na jego ramieniu, szybko się podniósł, asekurując ją mocnym chwytem w talii. Zabrał jej bagaż i ruszył naprzód, jak zwykle szczędząc słów.
— Sasuke-kun — wycharczała w przerwie między nierównym oddechem. Głos miała tak słaby, że nie była pewna, czy Uchiha wywnioskował, jak bardzo jej się to nie podobało. — Przestań.
Uderzyła go pięścią w plecy. Wstydziła się nędznej siły, którą zadała cios. Ona, adeptka Godaime Hokage i zarówno jej następczyni, użytkowniczka techniki byakugō oraz kobieta, która siłą swoich pięści przerażała niejednego mężczyznę… Tsunade zapewne przewracała się w grobie, widząc ten cyrk.
— Przestań — powiedziała wyraźniej. — Postaw mnie na ziemię.
Dotykał ją, ściskał, niepokoił, przejrzał.
Przejrzał moment, w którym przekracza granice wytrzymałości; w którym fizycznie nie potrafi dłużej udawać, że nic jej nie dolega. Niemniej jednak wolała nie wnikać w to, jak mu się udało.
I dlaczego.
Nie oczekiwała, że wyda się wiarygodna. Od rana gorączkowała, a dla Sasuke nie było to tajemnicą. Co tu dużo mówić — nie chciała go zawieść. Nie tak, jak przy sztuczce z technikami transformacyjnymi. Chciała natomiast dotrzeć do Otogakure, nikogo nie spowalniając i, zgodnie z przypuszczeniami, póki nie szkodziło to reszcie, Sasuke ignorował jej starania.
Mimo to, wiedział jak jej ciężko — musiał wiedzieć. Przyłożył rękę do wszystkich trudności, z którymi walczyła, w chwili, gdy postanowił przekroczyć jej nieprzytomne ciało. Ta decyzja pociągnęła za sobą odpowiednie konsekwencje, które w ostateczności okazały się szkodliwe dla obojga.
Tamta noc...
Sakura zawarczała. Znów go uderzyła.
— Postaw mnie. — Obróciła się na tyle, na ile pozwalały jej niekorzystne warunki. Kątem oka dostrzegła jedynie, że Sasuke patrzył w kierunku wytyczonym przez wydeptaną drogę. Nie zwracał uwagi na sprzeciw Sakury. — Sasuke-kun — spróbowała ponownie. Zaczęła się wiercić — tak bardzo, że hamowanie jej stało się dla Uchihy katorgą. — Postaw mnie! — zawołała.
Wreszcie chwyt zelżał. Sakura bez namysłu wykorzystała okoliczność i opadła w dół, lądując obok Sasuke. Próbowała zamortyzować upadek dłońmi, ale lewa ręka nie poradziła sobie z siłą uderzenia i omsknęła się. Sakura grzmotnęła policzkiem o ziemię. Unosząc się, zakasłała ciężko. Podniosła wzrok.
— W takim razie idź o własnych siłach — powiedział Uchiha, patrząc na nią krytycznie. Ułożył przed nią plecak, który chwilę temu niósł nieporadnie przewieszony przez przegub ramienia. Ciemność zgęstniała, więc tym razem Sakura nie była absolutnie pewna wyrazu jego twarzy. Przyjęła jednak, że miała do czynienia z tą rzadszą i bardziej nieprzyjemną stroną, kiedy Sasuke z trudem opanowywał złość. Przynajmniej coś w jego głosie tak jej podpowiadało.
Po tych słowach odszedł. Ruszył w głębiny lasu, tak jak poprzednio obcokrajowcy, tyle że do tamtego widoku Sakura odniosła się neutralnie, a ten obecny znowu zabolał.
Sasuke nie obejrzał się za siebie. Nawet raz.
Przez dłuższy czas leżała oparta na łokciach, zaciskając pięści — tak mocno, że aż pobielały jej knykcie. Opuściwszy głowę, zacisnęła zęby, pociągnęła zakatarzonym nosem. Po raz kolejny doświadczała tego rodzaju gniewu. Gniewu, który bolał. Przychodził gwałtownie i długo w niej siedział, analizując od deski do deski sposób, w jaki została potraktowana. Wcześniej — jak powietrze. A gdy to powietrze zaczęło dawać się odczuć i mnożyć trudności, stawała się przedmiotem, którym trzeba się odpowiednio zająć, byle tylko przywrócić mu poprzednie funkcje.
Wstała rozwścieczona, rozejrzała się. Miała zawroty głowy i trudności z koncentracją. Las kiwał się i co rusz tracił ostrość. Sakura przespacerowała się kawałek i znów omal się nie przewróciła. Tym razem w pobliżu nie było nikogo, kto mógłby ją złapać.
Ale nie obchodziło ją to. Ani trochę.
Była tu sama, bezbronna, z uszkodzonym układem czakry i postępującą chorobą. Mogła, co prawda, przypuszczać, że schemat układał się w jakąś misterną technikę, ale bez znajomości jej zastosowania była bezużyteczna. Poza tym coraz bardziej zaczynała ufać słowom Sasuke.
Nic nie potrafisz. I teraz, i przedtem, jako jōnin.
Nagle wszystko stało się dla niej zupełnie obojętne. Czuła się upokorzona, przegrana. Nade wszystko pragnęła po prostu zawrócić — prosto do Konohagakure — zapomnieć o spotkaniu z Sasuke oraz, co najistotniejsze, usunąć z jego wspomnień obraz samej siebie, który dla niego uformowała i którego niebywale się wstydziła. Była tam bowiem słabą, potulną kobietą, napędzaną i uzależnioną od myśli na temat jednego mężczyzny. Nieprzygotowaną na żadną perspektywę, gdzie miałoby go nie być.
Przypomniała sobie ubiegłą noc. Jeszcze raz. I jeszcze.
On… on miał tylko tą samą twarz. Nic innego nie łączyło tego mężczyzny z Sasuke, którego zapamiętała. Tylko — kim był Sasuke zapisany w jej wspomnieniach? I jak daleko sięgały te retrospekcje, używane do tych wszystkich porównań? Czy ona… naprawdę mogła określać to miłością? Mimo upływu lat; mimo nieobecności Sasuke w Konohagakure.
Sakura, oparta o drzewo, spojrzała przed siebie — na upiorne kontury lasu, zarysowujące się w mroku.
Nie odstępuj Sasuke na krok, usłyszała od Naruto. Sasuke będzie cię chronił. Traktuj go jak własną czakrę, na której zawsze możesz polegać.
Jak czakrę.
Jak przedmiot. Coś, czym można się posłużyć; coś, co wykorzystywanie jest wedle uznania i potrzeb. Nie jak Sasuke ze wspomnień.
Traktuj go jak czakrę.
W tym samym czasie coś huknęło. Burza, pomyślała Sakura, zerkając w górę. Pośpiesznie ruszyła przed siebie.
— Sasuke-kun — sapnęła, ale nie było nawet cienia szansy na to, aby ją usłyszał. Zbyt dużo czasu spędziła na bezczynności, użalając się nad jego zachowaniem.
Powietrzem wstrząsnął następny huk.
Im dłużej kroczyła naprzód, tym bardziej odczuwała jak stopniowo zwalnia, bez udziału woli. Wiedziała, że forsuje organizm, ale nie przypuszczała, że stanie się aż tak nieposłuszny. W ciągu tych paru minut potknęła się już kilkakrotnie, ale wreszcie, napotykając na drodze kolejne wyboistości, nie zdołała uniknąć nieuniknionego  — przewróciła się.
Znowu.
Ale wstała. Od razu. Otrzepała się z brudu i ruszyła dalej. Następnym razem upadła przed wzgórzem. Rozglądała się za sylwetką, która mogłaby majaczyć gdzieś na szczycie, lecz nie zauważyła tam nic, co kształtem przypominałoby człowieka. Rozpoczęła wspinaczkę i próbowała nie rozpraszać się wyobrażeniem o tym, jak ta nieudolna podróż wyglądała z perspektywy osób trzecich. W pewnym momencie niemal czołgała się po trawie, sapiąc i kląć za każdym razem, gdy wydawało się, że to już to; jej limit.
Na szczycie opadła z sił. Posapując, usiłowała wyrównać oddech. Musiała sobie pomóc. Jak najprędzej, póki przeziębienie nie rozwinie się w coś poważniejszego.
Nie rób głupot, zachowuj się rozsądnie, chowaj dumę do kieszeni, kiedy trzeba. Zrób tak, Sakura-chan.
Ten wybór byłby najrozsądniejszy; wykorzystanie pomocy, którą oferował Uchiha. Właśnie tak powinna postąpić — mieć na uwadze własne zdrowie i samopoczucie.
Ale nie potrafiła, nie i już. Nie po tym wszystkich refleksjach i wnioskach. Odkąd ubzdurała sobie, że jego ciało zajmuje ktoś obcy, postanowiła twardo stać przy tej tezie.
Zacisnęła oczy, wstała. Poprawiła plecak. Przedarła się przez drzewa, które gęsto porastały wzgórze. Potem zbiegła w dół, narzuciwszy kaptur, w razie gdyby w drodze do ruin zaskoczył ją deszcz.
Ale to nie deszcz ją zaskoczył, tylko Sasuke.
Znowu Sasuke.
Sakura wtargnęła na rumowiska i od razu użyczyła sobie ściany pierwszego z brzegu budynku jako podpory. Pozostałe były gęsto zbite wokół deptaka, na który natrafiła. Po chwili wytchnienia ruszyła nim w głąb niezamieszkałej wioski.
Sasuke ukazał się jej nagle, niespodziewanie. Odskoczyła z sercem w gardle, gdy na zakręcie omal nie zderzyła się z wysoką, pogrążoną w mroku postacią. Dopiero czerwony refleks sharingana odrobinę ją uspokoił.
Sharingan. Sakura cofnęła się, przerażona. Przenikał nim ściany i wszelkie przeszkody, pilnując, by dotarła w wyznaczone miejsce. Czuwał nad każdym jej ruchem, a ona, po tym wszystkim co przedtem sobą zaprezentował, miała czelność odebrać jego zachowanie jako troskę. Wyrzuciła jednak tę myśl, pamiętając o interesach Sasuke. Gdyby zasłabła w drodze tutaj, nadkładanie drogi i jej poszukiwania stałby się jedynie niepotrzebnym kłopotem.
Chciała odwrócić się i odejść… dokądkolwiek, byle ograniczyć ich wspólne kontakty, lecz ten przeklęty sharingan wpatrywał w nią tak wnikliwie, że nie sposób było się oderwać. Kiedy Sasuke wreszcie się zbliżył, była przygotowana na wszystko. Sięgnął po jej nadgarstek, a ona bez zastanowienia odsunęła się od mężczyzny.
— Nie — powiedziała tylko. Potem dla bezpieczeństwa odeszła jeszcze kawałek.
Sądziła, że odpuści i milcząc, ruszy w dal, ale nagle zrozumiała, że się pomyliła. Sasuke, korzystając z czakry, niespodziewanie pojawił się tuż przed nią. Zamarła, gdy ze złością w oczach, podciągnął jej rękaw i ścisnął nadgarstek.
— Przestań! — Znów mu się wyrwała. Widocznie nie przypuszczał, że dalej będzie się sprzeciwiać. — Nie wolno mnie dotykać! — wykrzyczała drżącym głosem. — Ty nie możesz mnie dotykać! Przestań to robić! Przestań mnie dotykać i...! Przestań… Przestań tak na mnie patrzeć!
Wtedy się rozpadało.
Sasuke w żaden sposób nie ustosunkował się do tych słów. Nie zrobił zupełnie nic — nie drgnął, nie spokorniał, nie wściekł się na jej protest. Stał nieruchomo, a jego prawe oko lśniło krwistą czerwienią.
Sakura szybko go wyminęła, cicho, z opuszczoną głową. Nie chciała już dłużej oglądać ani kekkei genkai, ani naturalnych, czarnych oczu. Choć obie formy za każdym razem, bez wyjątku, przyglądały się jej nad wyraz uważnie, nadal pozostawały obojętne i zimne. Niespokojnie ruszyła w stronę wytyczoną przez deptak. Nie uszła za daleko.
Sasuke.
Sasuke wychynął z ciemności. Metr przed nią.
Sakura wolno pokręciła głową. Obróciła się dla pewności, choć wiedziała, że w przypadku Uchihy nie mogła wykluczyć takich sztuczek. Patrzyła na niego wzrokiem oscylującym między niepewnością, a czystym, niezmierzonym strachem. Z tej odległości sharingan zdawał się o stokroć groźniejszy.  
Gdy się zbliżył, automatycznie się wycofała. Przy następnej próbie podchodził szybciej, lecz ona równie szybko starała się oddalać. Zapędził ją tak aż pod ścianę budynku, który piętrzył się w pobliżu. Przylgnęła do niej całą sobą, czując, że drżą jej kolana. Bała się. Bała się tak bardzo, że nie wyobrażała sobie, by powiódł ją fałsz i udawanie, iż wcale tak nie jest. Sądziła, że zna go chociaż trochę, ale teraz, mając go na wyciągnięcie ręki, w tak potwornie niesprzyjających okolicznościach, nie miała bladego pojęcia, czego powinna się spodziewać.
Czuła jego oddech na czole. Czuła, jak jego ręka wdziera się pomiędzy pelerynę. Czuła, jak wpierw muska jej palce i wewnętrzną część dłoni, a później nagle ucieka ku nadgarstkowi i zamyka w uścisku. Sakura zacisnęła oczy, gdy Uchiha mocno i okrutnie przygwoździł jej nadgarstek do ściany, wysoko, obok jej głowy.
Potem długo nic się nie działo.
Słyszała jego równomierny oddech. Słyszała też swój; przyśpieszony, rzężący i niespokojny. Oraz dźwięk, który ciągle się powtarzał. Nagle zrozumiała, czym był. Nagle wiedziała, że płacze. Ona przeciwko Sasuke — w sytuacji, gdy była w pełni zależna od jego czakry i umiejętności. Jak mogłaby się obronić?
A przede wszystkim: jak mogłaby nie przypuszczać, że byłby w stanie ją skrzywdzić?
— Sakura.
Gwałtownie otworzyła oczy. Uniosła głowę.
Sasuke był blisko — bliżej niż mogłaby oczekiwać. Co prawda różnica wysokości niejako ich od siebie oddalała, jednak gdyby tylko znaleźli się na tym samym poziomie, możliwe, że stykaliby się nosami.  Sakura wzdrygnęła się na tę perspektywę. Długo na niego patrzyła, ale tylko dlatego, że on na nią także. Powiedz mu! No powiedz!
— Uspokój się — usłyszała. Na moment zapomniała jak głośno oddycha.
— Zostaw mnie... — Głos Sakury załamał się nagle. Nie oczekiwała, że ta prośba poskutkuje, lecz Sasuke zabrał rękę z jej nadgarstka i w zamian przyłożył ją do ściany. Patrzył. Patrzył. Wciąż patrzył, pochyliwszy się nad nią.
— Powtórzę to znów i liczę, że tym razem zapamiętasz — powiedział oschle. — Ja mogę cię dotykać.
— Ale ja nie chcę — szepnęła. — Nie chcę, żebyś mnie dotykał.
Dłuższy czas milczał. Sakura spuściła wzrok, nie patrzyła mu w oczy. Czy niemądrym było sprzeciwiać się w takim położeniu — mają przed sobą prawdopodobnie najpotężniejszego shinobi, stąpającego po ziemi?
— Twoja wola nie ma w tym wypadku żadnego znaczenia — odezwał się w końcu. — Rób, jak mówię. Zawsze. Nie jesteś na pozycji, która pozwala ci dyktować jakiekolwiek warunki.
Wstrzymała oddech, ale nie dała ogarnąć się emocjom, była na to zbyt wycieńczona. Ból głowy przestawał być tępy, stawał się rwący, nie do wytrzymania. Przetarła oczy, a potem całą twarz, zszokowana, wściekła, bezsilna.
Przede wszystkim bezsilna.
Spoglądali na siebie jeszcze parę chwil.
Wreszcie Sasuke odpuścił. Oddalił się i stanął niedaleko, pod tym samym dachem, który schronił ich zupełnie przypadkiem.
— Pij — powiedział nagle, widząc, że stoi bezczynnie. — Nic dziś nie piłaś.
— Ja…
Nic nie piła.
A on o tym wiedział.
Gdy zasłabła?
Wiedział.
Wszystko, wszystko wiedział.
Sasuke patrzył na nią, lekko mrużąc oczy. Zniecierpliwiony, podszedł i wyjął z plecaka Sakury manierkę, której w istocie nie odkręciła ani razu w przeciągu kilkugodzinnego marszu. Podsunął jej picie pod nos.
Ze zdumieniem pokręciła głową.
— Dlaczego śledzisz każdy mój ruch, Sasuke-kun? — wydusiła sfrustrowana. — Co takiego potrafię, że non stop trzeba mieć na mnie oko?
— Pij — warknął.
Nie miał pojęcia, jak bardzo była spragniona, ale póki co, nie mogła zaspokoić tej potrzeby. Spróbowała go podejść.
— Jaką mam pewność, że niczego tam nie dodałeś? — wyjąkała, wspominając tajemnicze pastylki, które chciał w nią wmusić przed podróżą. Może zbiłyby gorączkę, gdyby posłusznie je zażyła. Może. Jak na razie pomagały jej w inny sposób.
Sądząc po wyrazie twarzy, Sasuke domyślił się, co wzbudzało jej podejrzenia i równocześnie nie czyniło bezpodstawnymi.
Prawdę mówiąc, była przekonana, że zrozumie, co uknuła; że przejrzy jej podstęp i go zdemaskuje. Przecież wiedział. Zawsze i wszystko, w każdym wypadku. Ale wtedy Sasuke odkręcił nakrętkę manierki i upił odrobinę jej zawartości. Sakurze zdało się, że padnie z wrażenia.
Udało się.
Cholera, udało się!
— Pij wreszcie. — Sasuke, jeszcze nieświadomy konsekwencji, wręczył jej naczynie. Zabrała je, ale znieruchomiała z manierką w ręku. Nie stać jej było na nic innego. Nie po tym, co właśnie się wydarzyło. — Sakura — naciskał na nią.
Minęło dziesięć sekund.
I nagle się zorientował. Jego zmysły osłabły, reakcje na bodźce zewnętrzne również. Sakura śledziła każdą widoczną zmianę w wyrazie jego twarzy. Od skołowania, przez zdziwienie, aż do momentu, w którym zrozumiał, że to ona była za wszystko odpowiedzialna.
— Ty… — zaczął. To jedno słowo było przesiąknięte takim jadem, że Sakura zapobiegawczo czmychnęła w bok. — Co ty zrobiłaś? — Sasuke zaczął się już zataczać, choć do samego końca usiłował zachować równowagę. Obrócił się w jej stronę — coraz bardziej senny i wściekły.
Dopięła swego — oto, co zrobiła. Nie podmieniła manierek, tak jak początkowo zakładał jej plan — była na to zbyt zamroczona, a Uchiha zbyt czujny. Nie zwęszyła okazji w drodze, ale w zamian zwęszyła ją tutaj. W ostatniej chwili.
Proszek, który rozpuściła rano w swoim naczyniu działał na podobieństwo ogólnego znieczulenia, narkozy — doprowadzał do natychmiastowej i całkowitej utraty świadomości. Na wszelki wypadek zdecydowała się na podwójną dawkę.
Zaśnięcie powinno nastąpić po trzydziestu sekundach. Miała ich zatem jeszcze około piętnaście.
— Teraz twoja kolej — powiedziała cicho. Powtórzył się schemat sprzed chwili. On się zbliżał, ona oddalała. — Teraz to ja uśpię ciebie.
Sasuke uklęknął na jedno kolano. Sakura znów pomyślała, jak przerażający był jego wzrok. Czuła, że w takim wydaniu z pewnością mógłby zrobić jej krzywdę, gdyby tylko nie otępiały go żadne medyczne środki.
— Pamiętaj — syknął, chwytając się za głowę.
Pozostało dziesięć sekund.
Myślała, że to koniec; że już wkrótce opadnie z sił i uśnie na długie godziny. Sasuke popatrzył na nią, kręcać głową. Nagle podniósł się.
I poderwał.
Nie była na to przygotowana.
— Pamiętaj!  — powtórzył ostrzej, szarpiąc za jej pelerynę. Będąc już na granicy wytrzymałości, zsunął się wprost na Sakurę, przygniótł ciężarem. Jęknęła, gdy runęli w dół, a ona uderzyła plecami o ziemię. — Nie daj się dotknąć. — Pochylił się nad nią i spojrzał dziko w oczy. — Nikt nie może cię dotknąć — wydusił. — Nikt.
— Sasuke-kun! — Przeraziła się. Do szpiku kości przeraziła się stanowczości i furii, z jaką wypowiadał te słowa. Przeraziła się spojrzenia, którym ją obdarzył.
Ciało Uchihy zwiotczało. Sakura poczuła ciężar jego głowy na swoim barku.
Trzydziesta sekunda.
Deszcz ustał.
Leżała tak jeszcze długo, z Sasuke przykrywającym jej ciało, przyglądając się tępo pochmurnemu niebu.


— O, mamuniu — wykrztusił z siebie Ryota. — Przecież to był fart. Cholerne zrządzenie losu! — To stwierdzenie nie powstrzymało go jednak przed spoglądaniem na Sakurę z uznaniem.
Sakura przyklękła na środku szerokiej drogi. Odkąd tylko na nich natrafiła, zdawała się Erienowi mocno zaabsorbowana, lecz równocześnie ponura i oderwana od rzeczywistości. Przyciskała nieprzytomnego Sasuke do piersi i wyglądała tak, jakby lada moment mogła odpłynąć, dołączając do Uchihy.
Erien otworzył usta, ale niczego nie powiedział. Mierzył wzrokiem bezbronnego mężczyznę w ramionach Sakury, nie potrafiąc zliczyć możliwości, jakie właśnie się przed otwierały. Sasuke Uchiha, ten Sasuke Uchiha leżał niedaleko, zupełnie bezbronny. Niezwyciężony shinobi, ostatni żyjący potomek osławionego klanu i gwiazda wielu legend, których nasłuchał się tu i ówdzie, podróżując z dala od rodzimego kraju… Wystarczyło zatopić szablę w jego piersi, by zdobyć niemalże ten sam rozgłos.
Zabić. Teraz. Z taką łatwością.
Długo nie mógł wyjść z podziwu, że ten felerny plan naprawdę poskutkował. Stał nad Sakurą, przyswajając to, co pokrótce im wyjaśniła.
— Wystarczyło, że zaoferowałby swoją wodę — zauważył Ryota. — Wtedy…
— Ale nie zaoferował — przerwała mu cierpko Sakura. —  Dał się przechytrzyć i już. A wy, teraz, gdy nikt nie utrudnia nam rozmowy, wszystko wyśpiewacie.
Erien odetchnął i przykucnął przed zdruzgotaną kunoichi. Natychmiast się odsunęła, pociągając za sobą Uchihę.
— Sakura…
— Nie dotykajcie mnie.
Podał jej skórzany bukłak, który dotąd nosił powieszony na szyi. Sakura uważnie mu się przyjrzała.
— Trzymaj. Skoro nie mogłaś pić swojej wody, musisz być spragniona.
— Jestem — przyznała i z poddańczym wyrazem twarzy przyjęła naczynie. Piła łapczywie, lecz zbyt krótko, by zaspokoić całodniowe pragnienie. Gdy oderwała się od bukłaka, Erien ruchem ręki zachęcił ją do następnego łyka. Odmówiła, kręcąc głową i oddała mu jego własność. — Tyle mi wystarczy. Ja… dziękuję — szepnęła. Nie patrzyła mu w oczy.
Erien wstał i przyjrzał się kłębiącym nad nimi chmurom.
— Przejdźmy do jakiegoś schronu — zaproponował. — Wkrótce znów może zacząć padać. Poza tym zbliża się burza i nie mamy pewności, że i tym razem ominie to miejsce.
Niebo zgodziło się z tymi słowami, rozbłyskując jasnym światłem.
— Sakura.
Sakura przeniosła na niego nieobecne spojrzenie.
— Odsuń się, proszę.
— Co? — zdziwiła się.
— Odsuń się od Sasuke. Trzeba go przenieść, a ty jesteś na to zbyt słaba. Ryota — zwrócił się do wciąż wstrząśniętego Wielkoluda. — Rusz się.
— Żartujesz sobie? — obruszył się, rozkładając ręce. — To już? Przecież ta kobieta powaliła Sasuke Uchihę. W mordę, ja ot tak nie przejdę z tym do porządku dziennego, no nie ma mowy.
— Przestań dziwaczyć i rób co mówię.
— Erien, no co ty! Czemuś taki spokojny? Ona…
— Zabierz od niej Sasuke! — zagrzmiał. — Już.
Wielkolud, nieprzekonany i zaskoczony nagłym wybuchem, w końcu ruszył do przodu i uklęknął przed Sakurą.
— Uważaj, żeby jej nie dotknąć.
— Wiem, wiem — mruknął. Sakura podtrzymywała głowę Sasuke dopóty, dopóki nie miała pewności, że Ryota od razu ją przejmie. Potem spłoszyła się i szybko wyprostowała. Erien podchwycił jej spojrzenie.
— Tego chcesz, prawda? — zapytał jej. — W końcu sama zażądałaś, żeby żaden z nas nie odważył się ciebie dotknąć. Sasuke też tego zabronił — dodał z naciskiem.
Kiwnęła głową.
— Wiecie dlaczego — wywnioskowała po jego reakcji. Jej twarz przybrała podejrzliwego wyrazu.
— Wiemy — potwierdził.
— Ale nie licz, że cokolwiek na ten temat wyśpiewamy — wtrącił stanowczo Ryota i skarcił Erienia wzrokiem, który kazał milczeć. — Mamuniu, w co ja się wpakowałem? — skomlał, siłując się z ciężarem Uchihy. Ta sytuacja była dla niego ewidentnie kłopotliwa. — Patrzcie! No w mordę. No tylko spójrzcie na mnie. Noszę na plecach postrach wszystkich shinobi! Kuźwa mać, to z pewnością coś, o czym marzyłem całe życie. Ty, kobieto — jęknął do Sakury. — Obym się nie przekonał, że Uchiha mają jakąś cudowną zdolność zabijania przez sen, bo póki co życie mi miłe! A ty… — wymierzył palcem w Eriena — długo będziesz się za to odpłacać, berbeciu, oj długo. O ile, w mordę, to wszystko przeżyję.
Erienia ani trochę nie wzruszyły te rozważania.
— Chodź — powiedział do sterczącej Sakury. Mimo że do tej pory jedynie zasłabła, widać było, że w każdej chwili gotowa była zemdleć. — Sakura — powtórzył jej imię.
— Powiedzcie mi. — Zaparła się w miejscu, choć i on, i Wielkolud ruszyli powoli w poszukiwaniu bezpiecznego schronienia.
Czekała na jego odpowiedź. Erien zatrzymał się, mile zaskoczony odkryciem, że tym razem to ona zabiega o jego uwagę.
— Ani mi się waż! — wrzasnął Ryota i odwrócił z rozmachem. — Piśnij słówko, a pożałujesz! Oboje tego pożałujemy! Powiedziałem już: życie mi miłe. Nie dam się zabić! Ciebie też nie dam!
Sakura milczała. Erien również. Żałował, że to wszystko nie było prostsze. Żałował, że spośród wszystkim osób, to ją zawsze widywał poszkodowaną, przygnębioną i nieświadomą rzeczy, o których mówiono. Z drugiej strony, jedno było pewne: on także nie posiadał pełnych informacji — Sasuke naginał lub tuszował prawdę, w zależności od tego, co w danej chwili okazywało się wygodniejsze.
— Chciałabyś się przekonać? — zapytał Sakury. Zbliżył się o krok.
— Erien! — spanikował Ryota. — Co ty, do diabła…
— Pozwól się dotknąć, Sakura.
Jak zwykle, nie patrzyła mu w oczy, ale im bliżej był tym unikanie konieczności spotkania jego wzroku stawało się trudniejsze.
Gdy wreszcie wyciągnął rękę, ona odskoczyła. Przez chwilę wyglądała tak, jakby ją samą dziwiła ta reakcja.
Erien zmarszczył twarz.
Mimo doskonałej okazji, pretekstu, by wreszcie dogodzić ciągłej ciekawości… Erien za grosz tego nie rozumiał. A może nie. Może rozumiał; rozumiał to aż za dobrze i dlatego tak potwornie go to złościło.
— No tak — rzekł sucho. — Sasuke zabronił.
A ona mu zaufała.




Pogoda znów się pogorszyła. Na całe szczęście, zanim rozpadało się na dobre, zdołali upatrzyć sobie budynek nadający się na schron; taki, który nie groził zawaleniem w razie nawałnicy. Erien wiedział, że ugrzęźli w nim, póki nie przedyskutują tego, co trzeba. Poza tym wolał dmuchać na zimne i nie podejmować żadnych kroków bez porozumienia z Uchihą. Psychicznie nastawił się już na to, że ten pusty pokoik ze starymi, nieotynkowanymi ścianami będzie dla nich noclegownią.
Siedzieli więc w ciemnościach.
W ciszy, przeplatanej grzmotami i huczeniem wiatru.
— Bardzo się wściekł? — zapytał nagle Wielkolud.
— Bardzo — odrzekła Sakura. Głos miała słaby i zadumany. Erien widział wyłącznie zarys sylwetki, siedzący po przeciwległej stronie pokoju. Niedaleko niej majaczył cień Sasuke, którego kazała ułożyć blisko siebie. Wcześniej zdjęła pelerynę i wsunęła mu pod głowę, formując z materiału prowizoryczną poduszkę. Razem z Ryotą przyglądali się temu w milczeniu.
Gdy się błyskało, pusty otwór w ścianie, będący nieoficjalnie oknem, rzucał na Sakurę światło i pozwalał mu dostrzec jej twarz — zmęczoną i senną — oraz zielone oczy, które wbijała naprzemiennie w dwa punkty.
Albo w podłogę.
Albo w Sasuke.
— Właśnie szacuję jak bardzo opłacalne okazałoby się zadźganie go w tej chwili, póki jest bezbronny — burknął Ryota, wiercąc się niespokojnie obok Eriena. — Kuźwa, przecież on nas pozabija, gdy się obudzi! Ej, berbeciu! Mówię serio. Albo my go, albo on nas.
— Uspokój się — westchnął. — Nikogo nie zabije. Wystarczy jeden zły ruch, żeby spędził resztę życia w zamknięciu. Sasuke nie jest głupi.
— Najpierw to muszę go, kuźwa, złapać, żeby zamknąć. Powodzenia! Serio, najszczersze powodzenia! Zresztą, o co się pluję? Prawdopodobnie będę już rozkładającymi się zwłokami. Nawet należytego pogrzebu się nie doczekam.
— Ucisz się wreszcie.
— Musiałam.
Podnieśli głowy, usłyszawszy jej szept. Sakura przyciągnęła do siebie kolana i mocno je objęła.
— Musiałam to zrobić, byle tylko czegokolwiek się od was dowiedzieć. — Kolejny szept.
Erien nie dziwił się jej desperacji. Wielokrotnie był świadkiem zbywania przez Uchihę pytań, których — odkąd ją poznał — zadawała od groma. To zrozumiałe, że coś wreszcie w niej pękło.
Dlatego po prostu zapytał:
— Co chcesz wiedzieć?
Do pokoju na sekundę wdarło się światło błyskawicy.
Nareszcie.
Nareszcie patrzyła na niego.
— Wszystko.
I opowiedział jej, powoli i cicho, łykając co chwila wody z bukłaka. Opowiedział o tym, jak po raz pierwszy namierzył Sasuke Uchihę; jak odnalazł go w barze o wdzięcznej nazwie “Zaćmienie”, tuż po tym gdy zwabiła go do kraju pogłoska o eksperymentach.
— Zaćmienie — powtórzyła, jakby trawiąc to słowo.
— Ha — odezwał się Ryota. — Zaćmienie to żeś miała w mózgu po opuszczeniu tej speluny. Nie myl tego z nawiązaniem do symbolu naszej ojczyzny.
Erien nia miał sił już dłużej go upominać. Wielkolud po prostu taki był — emocjonował się byle czym i zawsze przerysowywał skalę problemu.
— Opowiadaj, Erien — ponagliła go syknięciem. — Eksperymenty służyły jako przynęta czy były czymś więcej? Skoro doszły do skutku… — ucięła. Erien dostrzegł w ciemnościach jak przygląda się własnej dłoni niczym narzędziu destrukcji. — Nie powstały wyłącznie po to, by zwabić Sasuke-kun, czyż nie?
— Eksperymenty miały postraszyć wysłanników z Kraju Śniegu.
— Wysłanników?
— Nazywajmy to po imieniu — syknął bojaźliwie Ryota. Z rezygnacją opadł na ścianę. — Zabójców. Płatnych zabójców.
Zapadła cisza. Wnioski nasuwały się same, bez dedukcji.
— A więc Kraj Śniegu wynajmuje ludzi, którzy dokonują morderstw na terenach Getsugakure? — spytała zafrasowanym głosem. — To część waszego konfliktu?
— Długa historia.
— Akurat — wzburzył się Ryota i żeby zająć czymś ręce, zaczął grzebać we wnętrzu swojego plecaka. — Znajdujemy trupy, oto cała historia! A już zdać by się mogło, że cały ten spór został zażegnany, ale gdzie tam! Cholerne szumowiny ze Śniegu znów nas sobie upatrzyły! W mordę, ale bym im te blade gęby poobijał! Tym razem nie postawiono nawet żadnego ultimatum, żadnych gróźb! Oni po prostu…
— Ryota — przerwał mu Erien, kładąc dłoń na jego ramieniu. — Już dość — powiedział zasępiony. — Dość.
Wielkolud tylko zaklął.
— Dlaczego Kraj Śniegu w ogóle obrał was za cel? Co dałoby im…
— Sakura — zwrócił się do niej. — To interes naszego kraju. Ty i Sasuke nie macie z tym nic wspólnego. Rozmawiamy tylko o tym, co bezpośrednio go dotyczy, zgoda?
Widział, jak cała drży, żeby odrzucić ten układ, ale wreszcie, po wielu wahaniach, rozsądek przeważył nad ciekawością. Sakura kiwnęła głową, mimo zaciśniętych ust.
— Z początku eksperymenty były zwykłą plotką — podjął. — Kraj Śniegu wiedział, że zadomowiła się u nas babka, słyszał o jej zdolnościach. Sądziliśmy, że zrezygnują, gdy pomyślą, że planujemy większy odwet. Ale ciała dalej znajdowano, a ludzie bali się coraz bardziej. W końcu postanowiono zwabić tu największego stróża pokoju.
— Dlatego eksperymenty skupiają się akurat na rinneganie — bąknęła. — Chcieliście, by Sasuke się nimi zainteresował.  
— Tak. Tym razem bez fałszu. Kazano babce przestudiować wszystkie jego umiejętności i wykonać jak najdoskonalsze kopie, które potem planowano umieścić w pojedynczych jednostkach jako technikę ninjutsu. Zaczęto mówić o Armii Rinnegana — szóstce ludzi, reprezentujących Sześć Ścieżek, a potem o udziale Sasuke Uchihy.
— Ile w tym prawdy?
— Mówisz o Armii Rinnegana?
— Oto i ona, kobieto. — Ryota ostentacyjnie poruszył ręką, wskazując kolejno na każdego z nich. — Oto Armia Rinnegana. Tyle w tym prawdy. Tyle prawdy, co sensu.
— My wszyscy? — zdziwiła się, lecz nie tak bardzo, jak oczekiwał tego Erien. Prawdopodobnie była zbyt wyczerpana, by odpowiednio na wszystko reagować. Głos miała cichy i zachrypnięty.
— Prawie. Brakuje jeszcze jednej naszej kobiety. Plus, ty nie byłaś brana pod uwagę, ale co z tego? Ten pieprzony berbeć i tak zrobił po swojemu.
Sakura gwałtownie wypuściła powietrze, przecierając twarz. Erien zauważył, jak podnosi na nich wzrok, lecz nie potrafił wyczuć, co się w nim czaiło. W mroku był zdany na wyobraźnię. Wyobraził sobie zatem ogarniającą ją frustrację.
I chyba trafił w samo sedno.
— Więc… Kim jesteście? Kim jest tajemnicza babka, o której w kółko słyszę? Dlaczego jeden z was dołączył dużo później? W jaki sposób Sasuke-kun miałby wam pomóc? Jak mocno jest w to zamieszany? Czy w ogóle w tym uczestniczył i, przede wszystkim, dlaczego wrócił do Konohagakure, skoro niczego u was nie rozwikłał?
— Wiele z tych pytań... — zaczął Erien, ale długo nie potrafił poskładać słów. Upił odrobinę wody, żeby otrzeźwieć. — Nie wiemy — przyznał w końcu. — Nie mamy odpowiedzi na każde, które zadałaś.
— Na przykład?
— Kim jest babka — powiedział Ryota, wzruszywszy ramionami. — Nikt tego nie wie. Możliwie, że nawet sam król. Na mieście gadają, że to stara, potężna kobieta. Mówią też, że ukrywa się w naszych górach, ale wielu już ruszyło w te strony i żaden nie trafił choćby na najmniejszą  poszlakę, świadczącą o jej obecności. A nagrody za jej odnalezienie wciąż rosną.
— Ktoś wyznacza za to nagrody?
— Krezusi, a któżby inny? Jak zahaczysz o odpowiednie miejsca w Getsugakure, możliwe że natrafisz na parę ofert. Trzeba jednak wiedzieć z kim rozmawiać. Król wie, że ludzie ustanawiają za babkę nagrody pieniężne i na bieżąco tropi takich osiłków. Wszyscy są wyczuleni na szpiegów.
— Milion ryō — powiedział cicho Erien. — To do tej pory najwyższa wyznaczona suma na rynku.
Sakura raptownie się wyprostowała, ale rysy jej twarzy za bardzo rozmazywały się w ciemnościach, by można było cokolwiek z nich wyczytać.
— Tyle dostaniemy, gdy określimy lokalizację babki — dodał.
— Możemy też liczyć na jakieś ochłapy, w przypadku niewielkiego postępu w poszukiwaniach — zaznaczył Ryota.
— Wy…
Oboje pokiwali głowami.
— On też. — Wielkolud wskazał palcem na śpiącego Uchihę, prowadząc tam również spojrzenie Sakury.
— Nie rozumiem — syknęła. Erien wyobraził sobie jak marszczy czoło. — Mówiliście, że potrzebujecie Sasuke-kun do rozwiązania sporu z Krajem Śniegu.
— Sasuke odmówił — mruknął. — Najpierw zorientował się, że eksperymenty miały odegrać rolę przynęty, a potem, gdy król złożył mu bezpośrednią propozycję, nie zgodził się.
— Dlatego wrócił do Konohagakure?
— No właśnie nie — sapnął Ryota. — Sasuke obiecał pomóc Erienowi. Mniej więcej. W mordę, “obiecał” to może za dużo powiedziane, ale można było założyć, że wyraził chęć na podjęcie ryzyka. Oczywiście w tajemnicy przed królem. Odnalezienie babki w zamian za podział forsą, prosty układ na, który zdałoby się, że przystał.
— Podejrzewam, że król rzeczywiście nie ma pojęcia, gdzie ukrywa się babka — wtrącił Erien. — Poza tym, skoro jest taka potężna, powinien zażądać innej formy pomocy niż nędzne imitacje mocy rinnegana; nie polegać jedynie na złej sławie Sasuke. Gdyby nam się udało, oprócz zarobionego miliona ryō mielibyśmy szansę wytargować coś z tą kobietą; coś, co zakończyłoby sprawę z Krajem Śniegu.
— Dwie pieczenie na jednym ogniu — podsumował Ryota. — Tyle że pewnego dnia Sasuke po prostu zmył się z naszego kraju. Cholera wie, co mu strzeliło do głowy! Słówkiem nie pisnął, że zamierza zrezygnować, poza tym sądziliśmy, że jego zadaniem było przyjrzenie się eksperymentom, a sam Sasuke stwierdził, że odnalezienie babki doprowadziłoby go jednocześnie do źródła całej tej farsy. Mówił, że tym sposobem zakończy sprawę. Mimo to…
Sakura znów się zgarbiła. Długo milczała, zanim z powątpiewaniem zadała im kolejne pytanie:
— Jaką macie gwarancję, że ta osoba naprawdę istnieje?
Za oknem grzmotnął następny piorun.
— Komnata Luster — odezwał się Ryota — to wystarczający dowód na jej istnienie.
— To znaczy? — wyraźnie się zaciekawiła. — Czym jest ta komnata?
— Formą kontaktu. Jedną ze zdolności babki są wizje przyszłości. Każdy obywatel naszego kraju ma jednorazowy i dobrowolny wstęp do tego miejsca. Tam podobno poznaje skrawek swojej przyszłości.
— Podobno? W takim razie…
— Tak — kiwnął głową Erien. — Jeszcze tam nie byliśmy.
— Na jakiej zasadzie działa taki wstęp? Musicie sobie jakoś zasłużyć czy decydujecie się na niego w dowolnym momencie? Skoro dotąd nie byliście w komnacie, nie wierzę, że po prostu się wstrzymujecie… I dlaczego akurat lustra?
Erien i Wielkolud wymienili się spojrzeniami, uznając, że szczegółowa opowieść nie ma w tym wypadku najmniejszego sensu.
— Żadne z tych pytań nie wiąże się z Sasuke — zauważył Erien.
— Nie możesz wymagać ode mnie skupiania się wyłącznie na Sasuke-kun, skoro to, co mówicie, ma tyle nieścisłości — odparła natychmiast, zaciskając pięści na kolanach. — Zwłaszcza część dotycząca powiązań tej kobiety z królem.
— Prawda? — zgodził się Erien. — Właśnie dlatego należy się temu przyjrzeć.
Ryota otworzył kolejną puszkę czerwonej fasoli.
— Opanuj się, berbeciu — burknął obrażony. — Królowi zależy przede wszystkim na dobru naszego kraju. Nie szerz swoich herezji, proszę.
Erien tylko westchnął. Nie było sensu się spierać — nie w tym temacie.
Patrzył na Sakurę. Zastanawiał się czy warto poruszać kwestię, którą z początku planował pominąć. Choć Sakura wpadła na trop przed bramami Konohagakure, nic o tym nie wspomniała. Założył, że to przez zmęczenie.
— Babka nie przepowiada przyszłości tylko dla pojedynczych obywateli. Pewnego dnia zrobiła to dla ogółu — powiedział.
Ryota obok niego aż się zachłysnął.
— Przepowiednia dla całego kraju? — spytała zaintrygowana.
— Tak.
— Erien — warknął Wielkolud.
Oboje zignorowali jego ostrzegawczy ton.
— Co w niej było?
— Ty.
— Ja? — wykrzywiła się, nie do końca przejęta.
— Ty — powtórzył. — Jesteś przepowiedziana Krajowi Księżyca.
— Niekoniecznie ona — powiedział zimno Ryota.
— Ona. — Erien przymknął oczy. — Z całą pewnością.
— Kobieta z różowymi włosami — nie odpuszczał Wielkolud.  
Sakura jakby otrzeźwiała, unosząc głowę.
— To dlatego… To stąd te ukłony.
— Ja żem się kłaniał, bo to takie niespodziewanie było. Nie można zakładać, że pierwsza napotkana kobieta o tym kolorze włosów, to ta konkretna, z przepowiedni.
Erien czuł, że nie może tego przemilczeć. Zacisnął ręce na kolanach.
— Akurat ta pierwsza napotkana kobieta jest zmuszona podróżować do Kraju Księżyca; kraju, którego przepowiedni jest częścią. Nie można zakładać, że to zbieg okoliczności — odgryzł się, nie panując na tonem.
W świetle błyskawicy, która znów rozwidniła pokój, dostrzegł jak wzrok Ryoty prześlizguje się na Sasuke. A on, nawet śpiący i bezbronny, zdawał się mówić jak boleśnie się im odpłaci za wszystko, co wypaplali. Z drugiej strony, Erien przyrzekł Sasuke trzymać gębę na kłódkę wyłącznie w sprawie Ścieżki Ludzi. Przyrzekł też, że nie tknie Sakury — ani on, ani Wielkolud, któremu przekazał ustalone warunki współpracy. Nie zrobili zatem nic, co zasługiwałoby na skarcenie.
Poza tym Erien nie widział sensu w ukrywaniu ich motywów przed Sakurą. Jej wiedza w żaden sposób nie zaszkodziłaby Sasuke.
Czasami miał wrażenie, że Uchiha milczał dla samego faktu bycia dupkiem.
— Podróżuje z nami do Kraju Księżyca wyłącznie z twojej winy, bo żeś sobie umyślił nie wiadomo co, berbeciu — wypalił Wielkolud po dłuższym namyśle. Boi się, pomyślał Erien. Boi się relacji Sasuke i Sakury. Niejasnej i równocześnie zagadkowej. Nawet jednostronna miłość niejako wiązała ją z Uchihą, a Wielkolud nie śmiał odbierać najsilniejszemu żyjącemu shinobi jego własności.
Erien opuścił głowę. Westchnął. Znów wdał się w bezsensowną dyskusję.
Sakura westchnęła zaraz po nim. Ułożyła się na podłodze, wykorzystując plecak jako poduszkę. Patrzyła na niego.
— Sakura — zaczął. Jego głos zadrżał.
— To nie ja — rzekła cicho. O nic nie zapytała. — To nie ja, Erienie.
Erien nie powiedział już ani słowa.


Dwie godzin później, gdy deszcz ucichł, Ryota wygrzebał się ze schronu, wychodząc oknem. Wolał nie korzystać ze starych, strzaskanych drzwi, które w dodatku trzymały się na jednym zawiasie. Do diabła, pomyślał. Do diabła z tą kobietą, do diabła z berbeciem i do diabła z Sasuke Uchihą. Oby przetrwał tę noc w jednym kawałku. Nieważne, jak niepokojący był Uchiha, fakt, że w razie zagrożenia załatwiłby wszystko mrugnięciem i aktywacją mocy swoich oczu, dawał Ryocie poczucie bezpieczeństwa. Aczkolwiek z dwojga czarnych scenariuszy na przyszłość, wybrałby ten, gdzie Sasuke nigdy się nie budzi.
Jakby mało miał problemów, od niedawna męczył go uporczywy ból głowy. Musiał wyjść na powietrze, bo w ciągu ostatnich dziesięciu minut wzmocnił się do tego stopnia, że z trudem go znosił.
Splunął i spojrzał w niebo. Nie było widać gwiazd, ani księżyca. Tylko czarne, przesuwające się z ociąganiem chmurzyska. Usiadłszy na murku, kolejny raz przeklął głupotę Eriena. Chłopiec miał na swoim koncie już wiele występków, ale Ryota czuł, że za kradzież ampułki i późniejszą ucieczkę zostanie poddany surowej karze. Co prawda, eksperymenty nie były traktowane jako poważny biznes, a zawartość fiolek nie uchodziła za coś wartościowego — w końcu całość stanowiła jedynie przykrywkę. Te przeklęte imitacje miały istnieć dla samego istnienia. Uczestnictwo w tym cyrku traktowano raczej jak karę niż wyróżnienie.
Nie mógł jednak zapomnieć ekspresji, która pojawiła się na twarzy króla na wieść o zniknięciu ampułki. Dopatrzył się w tym czegoś niepokojącego.
Bo Erien znikał. Często. Bez wieści. Rzadko zdarzało się, żeby uprzedził Ryotę o następnej podróży, a on, jak kretyn, ścigał go za każdym razem, bo nie mógł postąpić inaczej. Musiał być zawsze tam, gdzie berbeć. Niezależnie od woli.
A że wolę miał różną to już inna sprawa.
Zajrzał przez okno do wnętrza schronu. Stąd miał widok na kobietę Sasuke. Usnęła zaraz po tym, gdy zapadła dłuższa cisza, niedokończywszy swojego wywiadu. Sakura. Sakura Haruno. Berbeć opowiedział mu o Ścieżce Ludzi i odkryciu Sasuke. O czwartej, ostatniej ampułce, która krążyła w jej krwioobiegu, a która przedtem leżała w laboratorium; której nikomu nie przyznano; która była tematem rozmów w pałacu.
Ryota nie wierzył spekulacjom innych, jakoby ta imitacja miała być wyjątkowa. Bardziej wiarygodny zdawał się brak kolejnego kozła ofiarnego, który pozwoliłby uszkodzić własny przepływ czakry i ograniczyć ją ukierunkowaniem na jeden tor. Podejrzewał, że gdyby przetestowali możliwości Sakury, odkryliby, że pole czytania czyiś myśli jest mocno ograniczone. Może to z tego powodu nie szukano chętnych.
Usłyszał szelest.
Nie zdziwił się, widząc postać Eriena, zbliżającego się do Sakury.
Chłopiec zatrzymał się  nad śpiącą kobietą niczym zjawia. Widocznie nie mógł się otrząsnąć po tym jak lekko wyrzekła się powiązań z przepowiednią. Przynajmniej umilkł i przestał relacjonować to, co z niewyjaśnionych przyczyn Uchiha postanowił przed nią zataić. Może berbeć przetrawił słowa Ryoty; może zrozumiał, że nie warto ingerować w ich relację — czymkolwiek była. Bo była czymś, bez wątpienia. Tyle w zupełności Ryocie wystarczało.
To nie ona. Na pewno.
Z westchnieniem odwrócił wzrok i rozejrzał się po ulicach, które miał w zasięgu. Wysunął zza pasa szablę z wygrawerowanym godłem kraju na klindze. Sasuke nawet nie trudził się, by skonfiskować im broń — był aż tak perfidnie pewny siebie i swoich mocy. A teraz co? Pięć sekund. Tyle potrzebował Ryota, by wykończyć Uchihę.
Ale diabli tam wiedzą jego ducha! Skoro za życia potrafił tak przerażać, wolał nie ryzykować i nie sprawdzać na własnej skórze, co zrobi po śmierci, mogąc nawiedzać swojego zabójcę.
Jeszcze raz splunął i zerknął znad ramienia na towarzysza.
I prawie upuścił szablę.
Jeden krok.
Dwa.
Erien zdążył zrobić już trzy, odkąd Ryota na parę chwil oderwał się od rzeczywistości. Zamierając w pozycji, patrzył jak berbeć przyklęka na jedno kolano. Od Sakury nie dzieliło go nawet pół metra.
Skoro dobrodusznie oszczędził Uchihę, nie zamierzał pogłębiać jego złości, sprzeciwiając się zakazom. Po moim trupie, pomyślał, podrywając się z miejsca. Miał w głębokim poważaniu jak bezsensowne było to wszystko.
Sasuke zabronił jej dotykać — usłyszał od Eriena.
To uaktywni jej schemat.
Nieważne ile prawdy znali, nieważne czy mieliby do czynienia ze Ścieżką Ludzi, czy Bóg wie czym.
Ważne, że potrzebowali Sasuke.
— No w mordę — sapnął, gnając w kierunku schronu. Otwierał już usta, by powstrzymać Eriena krzykiem.
Ale to jego coś powstrzymało.
Nie krzyk, lecz… dźwięk.
Znajomy. Do bólu znajomy. Jedyny dźwięk, który wywoływał tak sprzeczne uczucia — ostrzegał i pokrzepiał. Czyste, donośnie brzmienie. Krótkie. Sygnałowe. Ryota pobladł i raptownie się zatrzymał. Zachował się tak, jak go uczono na szkoleniach. Postawiony w stan gotowości, czekał, napinając każdy mięsień.
Wschód. Dochodził ze wschodu. Dokładnie tam, skąd powinien.
Trzęsącymi się z emocji dłońmi sięgnął za pas i wyjął stamtąd niewielkich rozmiarów róg myśliwski z kielichowym rozszerzeniem. Ten sam, którym ktoś właśnie nadawał sygnał. Splunąwszy, bezsensowym gestem przetarł rękawem ustnik. Nie sądził, że kiedykolwiek przyjdzie mu w niego dmuchać na terytorium obcego państwa. Nie przypuszczał, że ich znajdą. Ale znaleźli.
Był gotów.
Niespodziewanie zatrzeszczały drzwi budynku, do którego chwilę temu pędził na złamanie karku.
Teraz to kto inny pędził do niego.
Erien.
— Nie rób tego! — krzyknął gniewnie.
Zrobił. Zadął w róg.
Idą po nas, pomyślał Ryota, gdy jego brzmienie płynęło z wiatrem w siną dal. Idą nasi ludzie, Erien.



12 komentarzy:

  1. ARCYDZIEŁO! Bardzo przyjemna w odbiorze fabuła, lekki zrozumiały język. Wciąga i to bardzo :)
    No cóż pozostaje czekać na reakcję Sasuke jak się obudzi. Mam wrażenie, że to będzie burza z piorunami :)
    Serdecznie pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. MISTRZYNI! Dobierasz słowa w taki sposób, że czytanie to coś więcej niż tylko przyjemność. Fabuła jest nietypowa, tak samo jak i postacie - mają w sobie to "coś", magnetyzującego i cholernie intrygującego.
    Czekam na następny!
    Mnóstwo wenki;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Zaczęłam to czytać w dzień publikacji, cała podjarana etc. ale tak mnie zirytował fragment, w którym Sakura uśpiła Sasuke, że musiałam przerwać.
    XD
    W każdym razie, dzisiaj wróciłam do rozdziału i niby rozumiem, co było jej zamiarem a jednocześnie wydaje mi się to złym pomysłem z jej storny bardzo. Zresztą, chyba sama sie zorientowała, że tak średnio się zrobiło, ale no wypytała, co tam chciała, chociaż nie do końca. XD
    Może gdzieś to pominęłam, ale nie wydaje mi się, bo czytam sobie zdanie po zdaniu i ja chce wiedzieć co to za przepowiednia goddammit. Swoją drogą XD "no ogólnie to przepowiada każdemu z osobna, ale ostatnio to postanowiła wszystkim ogólnie" XDXD
    A git, kto jej bedzie mówił co jej wolno, a czego nie.
    W każdym razie zupełnie rozumiem, że mogą się widocznie zbliżać jakieś ciężkie czasy, zwłaszcza jak tam ich napadają.
    Bardzo czekam, aż Saske sie obudzi. Podoba mi się budowanie tej otoczki potęgi w ogół niego, sama prawda zresztą, ale dodatkowo fajnie opisana.
    Ogólnie to Sakura miała też to do siebie w mandze/anime, że czasami irytowały mnie jej zachowania (kocham ją though, nie zrozum mnie źle. Sasuke też mnie przyprawiał o ból głowy, każdy bohater chyba, ale Sakura wyjątkowo jakoś. Głównie dlatego, że lubię ją najbardziej i się bardzo przejmuję jej losami w tym magicznym uniwersum ninja). Tutaj też jak widać mnie irytują, więc w sumie plus dla Ciebie, prawdziwa to Sakura, ot co. Też ją kocham tutaj.
    Przez to, że chłopak nieprzytomny od drugiej części rozdziału to tak już mi tęskno za nim, ale kiedyś się w końcu obudzi, no nie?
    Czekam więc na rozdział 7!
    Pozdrawiam cieplutko!
    BTW
    I hope you find the way
    to be yourself someday
    <3
    Love.
    Niektóre piosenki TheNeighbourhood są złotem i ta jest jedną z nich.

    OdpowiedzUsuń
  4. super! extra! to jest rewelacyjne :) :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Mistrzostwo 😄 Komponujesz słowa w taki sposób ze budują cała strukturę sytuacji które opisujesz z napięciem i wyczekiwaniem, uwielbiam to opowiadanie. Pisz dalej proszę !

    OdpowiedzUsuń
  6. Dawaj Siódemkę, ziooom T_T

    OdpowiedzUsuń
  7. Genialne! Naprawdę dobra robota! Jestem pod wrażeniem twojego talentu i opowiadania. Już nie mogę doczekać się kontynuacji. Jestem tak bardzo ciekawa, co bedzie dalej.. Nie wiem jak ja wytrzymam XD Miłego dnia i gratuluje talenu!

    OdpowiedzUsuń
  8. Szkoda, że opuściłaś bloga. Mimo wszystko dzięki za te rozdziały, naprawdę przyjemnie się je czytało. Życzę Ci wszystkiego najlepszego tak z serca.
    Trzymaj się :) :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Ah, jak weszłam na bloga, wiedziałam, że zrobię sobie krzywdę czytając niedokończoną historię... Tak bardzo chcę znać co będzie dalej, ciekawość mnie zżera, ale nic na to nie poradzę ^^
    Pomyślałam jednak, że skomentuję, mimo że nie wiem czy tutaj zaglądasz.
    Uwielbiam opowiadania jak te. Mam małe zboczenie jeśli chodzi o relację Sakury z Sasuke- kocham jak ktoś ładnie odwzorowuje ich niecodzienny związek. Sakura, choć jest niezaprzeczalnie najsilniejszą kunoichi, niezwykle utalentowanym medykiem, przy Sasuke staje się uległa, krucha i słaba. Myślę, że pięknie to opisałaś, każdy drobny gest, ich mieszane uczucia, skryte emocje.
    Jest tyle pytań i tak mało odpowiedzi! To w jaki sposób budujesz fabułę, jak ciągniesz historię dodając więcej tajemnic, wciągając czytelnika jeszcze głębiej jest magiczne! Bardzo dobrze mi się to czytało, jakoś tak wszystko miało swój ciąg, początek i koniec, mimo wielu pozostawionych (jeszcze) bez wyjaśnień wątków.

    Mam nadzieję, że kiedyś tutaj wrócisz, bo ja z pewnością będę tu zaglądać oczekując nowego rozdziału :)
    Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
  10. Kilka lat minęło, a ja wciąż pamiętam o tym pięknym opowiadaniu. Tli się we mnie mała nadzieja, że może kiedyś tutaj wrócisz, chociażby z sentymentu :)
    Zapewne tutaj nie zaglądasz, ale dla zasady- pozdrawiam cieplutko <3

    OdpowiedzUsuń
  11. Co rok tu zaglądam ... Zbliżam się do trzydziestki ale na zawsze pozostaniesz w moim sercu ♥️

    OdpowiedzUsuń